Reklama:

glejak wielopostaciowy IV (542)

wątek zamknięty, nie można dodawać postów

Forum: Neurologia - forum dla rodziny i pacjenta

gość
11-01-2017, 15:54:59

Treść zablokowana przez moderatora

gość
11-01-2017, 19:26:42

Kto tego nie przeżył ten NIE ROZUMIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
gość
18-01-2017, 21:30:21

Witam
Mój mąż 19-go listopada został przyjęty na neurochirurgię z rozpoznaniem guza mózgu. Jedyny objaw to zaburzenia w mowie i trudności w pisaniu. Zdrowy, dbający o kondycję, czynny zawodowo. Dalsze badania potwierdziły diagnozę a umiejscowienie guza okazało się nieoperacyjne. Szukałam różnych znajomości, dotarłam do kierownika tej kliniki, zebrało się konsylium i stwierdzili, że mąż jednak będzie operowany. Prowadzący chirurg rozmawiał z nami i powiedział, że guz jest naciekowy i nie można go będzie usunąć w całości ale wielkim sukcesem będzie wycięcie jak największej części z zachowaniem dotychczasowych funkcji męża. Później lekarz rozmawiał tylko ze mną i dowiedziałam się , że jest to wyjątkowo złośliwy guz i w najlepszym wypadku mąż po operacji przeżyje ok. 24 m-cy. SZOK, ROZPACZ I PYTANIA JAK? DLACZEGO??? A z drugiej strony mówiłam sobie, że jak mąż przeżyje operację to będzie znak, że może być już tylko lepiej. Operacja się udała, chirurg był zadowolony bo to co sobie założył zostało wykonane. Mąż też się czuł dobrze a po dwóch dniach już mógł chodzić. Miał wyjść do domu 7-go grudnia. 4-go grudnia jak zawsze przyszłam do męża i po raz pierwszy powiedział, że chce iść ze mną do baru i napić się herbaty. Siedzieliśmy przy stoliku i w spokoju wypiliśmy herbatę a mąż powiedział, że tak dobrze się nam siedzi, że wypijemy jeszcze po jednej herbacie jak stare, dobre małżeństwo. Później posiedzieliśmy jeszcze w trochę w świetlicy i mąż powiedział, że pójdzie się położyć bo jest zmęczony. Położył się, zasnął ale cały czas bardzo mocno trzymał mnie za rękę i ściskał jak nigdy. Położyłam głowę na jego ramieniu i było tak dobrze. Obudził się, pocałowałam go i szykowałam się do wyjścia. Mąż też wstał i powiedział, że idzie do pielęgniarek żeby poprawili mu opatrunek. Poszłam z nim i jak wracaliśmy do sali mąż nagle zachwiał się i runął na posadzkę. Zaczęłam strasznie krzyczeć, wyprosili mnie z sali, około godziny trwała reanimacja , niestety bez skutku i mąż zmarł. Nie bardzo wiem co się później działo , dzieci zabrały mnie do domu. Męża nie ma już ponad miesiąc , żyję tylko dniem dzisiejszym , jestem pod opieką psychiatry bo sama nie daję rady. Nie mam żadnej motywacji do życia ale wiem, że muszę znaleźć siły dla dzieci. Czytając Wasze przeżycia związane z tą straszną chorobą nie wiem, czy taka śmierć mojego męża nie była dla niego wybawieniem, nie cierpiał , był sobą, do końca byliśmy razem. STRASZNIE MI GO BRAKUJE!!!!
gość
21-01-2017, 00:11:18

Opiekujemy się ze znajomym (jesteśmy codziennie, który ma glejaka 4 stopnia i obecnie kiepsko wygląda. Mówi od rzeczy i zapomina o co pytał 10 sekund wcześniej i zapomina odpowiedzi. Bardzo miły facet. Co powiecie na to, że żona odwiedza go 2 max 3 razy w tygodniu, a teraz nie było jej tydzień? Ma jeszcze pretensje, że go za często odwiedzamy. Wszystkie zakupy robimy sami, a ona nie potrafi zdobyć się na słowo dziękuje. Lekarze i pielęgniarki właściwie jej nie znają, tylko nas. Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tego wszystkiego, bo ja nie potrafię zrozumieć, jak można męża na łożu śmierci tak lekceważyć i zaniedbywać? To nie jest facet z serii "drań", ale bardzo życzliwa osoba. Żona już tą opinię ma inną, ale jest to zona!
gość
21-01-2017, 13:45:02

czy jakikolwiek lekarz polecił na glejaka naltrekson w niskiej dawce ? jestem przerażona że zapominają lekarze o metodzie po pierwsze nie szkodzić ;/
gość
12-02-2017, 13:21:05

Witam. Mój tata też zmarł na to cholerstwo. Pierwszy objaw był w lipcu 2014 roku, w nocy źle się czuł ( głównie biegunka) rano wstał, pił normalnie z mama kawę i nagle upadł, dostał ataku padaczki. Nigdy nie zapomnę tego płaczu mamy.. czasem jak o tym myślę to słyszę ten dźwięk. Zabrała go karetka i stwierdzili że to coś z sercem, myśleliśmy, że to zawał - przewieźli na oddział kardiologiczny i tam po około godzinie dostał drugiego ataku padaczki. Zrobili badania i przez około 3 tygodnie wmawiali nam, że tata ma padaczke poalkoholową. Oczywiście nigdy nie pił w nadmiernych ilościach, po prostu przy jakiejś okazji, od czasu do czasu. Lekarze patrzyli na mnie i na mame jak na kretynki i wmawiali, że jest alkoholikiem. Po paru kłótniach łaskawie wykonali rezonans i wyszła zmiana w mózgu. Na początku niezłośliwa, bez potrzeby operacji. Tata był w domu, czuł się bardzo dobrze. Fakt miał problem z pamięcią, ale po dłuższym zastanowieniu z pamięcią problem był od dłuuugiego czasu . A z perspektywy czasu uświadomiłyśmy sobie z mama, że przed atakiem padaczki, wracał z pracy i spał całymi dniami. Wszystko tak trwało, aż do stycznia. Widać było, że coś się dzieje. Przede wszystkim zauważyłyśmy drgawki rąk i spadek masy ciała. Tydzień przed operacja wystąpił obrzęk mózgu, tata nas nie poznawał, a operacja musiała być przesunięta o kolejny tydzień. Na operację szedł nie świadomy. Operacja odbyła się w Lublinie (prof. Trojanowski) i przebiegła prawidłowo, juz dwa dni po siadał, mówił. Fakt był trochę nie obecny, ale pamięć miał lepsza niż przed operacją. I wtedy wyniki histo i wynik glejak wielopstaciowy. Trochę się podłamaliśmy, ale wierzyliśmy, że wszystko bedzie dobrze. Po jakiś 5 dniach został wypisany do domu. W domu wszystko było dobrze, po miesiacu była chemia i naświetlania. W trakcie leczenia było całkiem nieźle. Troche się gubił na korytarzach, chodzenie już nie to samo. Po 6 tygodnaich wrócił do domu i wtedy zaczeło się piekło. Na początku widać było jeszcze wolę walki, chciał wstawać, wychodzić na dwór. Po jakimś tygodniu atak padaczki i po tym ataku to już nie był ten sam człowiek. Był nie obecny, nie chciał rozmawiać, był zamknięty w sobie, tylko leżał i spał. Do tego doszła cukrzyca posterydowa. Podnosiliśmy go na posiłki. Po jakimś czasie kolejny atak i wtedy już było wiadomo, ze będzie źle. Po paru dnaich dostał gorączki, zabrali go do szpitala. Przestał praktycznie jeść, pić, brak kontaktu. Tylko patrzył. Dzień przed śmiercią już się bardzo męczył. Miał jakby małe ataki padaczkowe, zamknięte oczy, brak moczu w cewniku, nie przyjmował leków i jedzenia. W nocy w czerwcu 2015 zmarł. Miał tylko 58 lat. Nie doczekał mojego ślubu, a byłam jego ukochana córką. Mały klon taty :( Jego Madziowa!
gość
15-02-2017, 11:36:16

Dużo ostanio sie mówi o medycznej marihuanie. Fak jest to nie legalne w Polsce. Wiele osób nie wie jednak że podobne wlaściwości mają olejki i pasty z konopi przemysłowej. Ja mogę polecić usługę ekstrakcji firmy GoldGreen https://goo.gl/f0QPL3 jaka znalazłem w internecie.
gość
24-02-2017, 21:15:39

Moja mama zmarła 10 tygodni po diagnozie mając 65 lat. Wszystko było wręcz wspaniale, była na emeryturze i jeszcze pracowała, była bardzo aktywna. 31 października przy czynnościach domowych zauważyłam że prawy policzek jej opadł a na moje pytanie odpowiedziała bełkotem z którego nic nie rozumiałam, szybko samochód i do szpitala bo obawiałam się że to udar. Po 3 godzinach dowiedzieliśmy się że to guz mózgu i natychmiastowa operacja. Lekarz powiedział że niestety nie będzie mówić bo guz jest tak ułożony. Po operacji okazało się że ma problemy z mówieniem ale i nastąpił prawostronny niedowład. ( wynik glejak wielopostaciowy IV stopnia)Po operacji pojechała prosto do na rehabilitacje i to był moment w którym uwierzyłam że będzie dobrze , ponieważ rehabilitacja działała cuda. Ale niestety po miesiącu zapalenie płuc, dwa tygodnie na oddziale wewnętrznym i wszystko się cofnęło. Zaczynaliśmy od zera. Niestety nie długo gdyż w Wigilię zasłabła na oddziale rehabilitacyjnym i znowu oddział wewnętrzny z zatorowością płucną i jeszcze innymi 6 chorobami które się uaktywniły. Z dnia na dzień było coraz gorzej,( mimo iż guz nie odrastał) teraz wiem że powoli umierała. Zmarła 6 stycznia. Nie doczekała radioterapii ani chemioterapii. Żałuje tego że za mało czasu spędzałam z nią w tych ostatnich dniach życia. Ludzie nie dajcie się zwieźć temu cholerstwu. To jest wyrok. Spędzajcie czas ze swoimi bliskimi, swoje życie odstawcie na boczny tor. Czekam aż ktoś napisze że w końcu jest jakiś lek na nowotwory , bo jak narazie rak zabrał mi oboje rodziców w przeciągu 4 lat.
gość
27-03-2017, 18:45:18

Drodzy, glejak to wyrok. I nie piszę tego żeby odebrać Wam nadzieje tylko po to żebyście najlepiej wykorzystali ten czas. Moj Tato przegrał z glejakiem i to bardzo szybko bo po 5 miesiącach. Mimo wspaniałych rokowań, udanej operacji. Juz miał wracać do domu po chemii i radio. I w tydzień wszystko sie zawaliło. Czytając Wasze posty wiem że miał duże szczęście. W pewien sposób wygrał nawet z glejakiem bo nie cierpiał fizycznie ani minuty, miał trzeźwy umysł jak przez całe życie. Mimo że miałam wielkie nadzieje i serce mi pęka z bólu, zdarzyłam z Nim być, czuwać przy Nim do samego końca. Drodzy nie marnujcie czasu i życia na błahe sprawy, bądźcie dobrze dla siebie i innych. Cieszcie sie życiem ile możecie i łapcie każda chwilę. I nie płaczcie teraz jak Wasi bliscy są jeszcze z Wami. Na łzy będzie czas jeszcze... Pozdrawiam wszystkich i życzę dużo siły...
gość
29-03-2017, 00:52:05

A moja babcia żyła tylko 7 tygodni od diagnozy. To jest niestety terminalna, nieuleczalna choroba, Te wyjątki? To albo cud i wyjątek, albo błąd w diagnozie.

gość

Dopuszczalne formaty pliku graficznego: jpg, jpeg , png.

Rozmiar zdjęcia nie powinien przekraczać 0.6MB.

Reklama:
Reklama:
Reklama: