Witam. Mój tata też zmarł na to cholerstwo. Pierwszy objaw był w lipcu 2014 roku, w nocy źle się czuł ( głównie biegunka) rano wstał, pił normalnie z mama kawę i nagle upadł, dostał ataku
padaczki. Nigdy nie zapomnę tego płaczu mamy.. czasem jak o tym myślę to słyszę ten dźwięk. Zabrała go karetka i stwierdzili że to coś z sercem, myśleliśmy, że to zawał - przewieźli na oddział kardiologiczny i tam po około godzinie dostał drugiego ataku padaczki. Zrobili badania i przez około 3 tygodnie wmawiali nam, że tata ma padaczke poalkoholową. Oczywiście nigdy nie pił w nadmiernych ilościach, po prostu przy jakiejś okazji, od czasu do czasu. Lekarze patrzyli na mnie i na mame jak na kretynki i wmawiali, że jest alkoholikiem. Po paru kłótniach łaskawie wykonali rezonans i wyszła zmiana w mózgu. Na początku niezłośliwa, bez potrzeby operacji. Tata był w domu, czuł się bardzo dobrze. Fakt miał problem z pamięcią, ale po dłuższym zastanowieniu z pamięcią problem był od dłuuugiego czasu . A z perspektywy czasu uświadomiłyśmy sobie z mama, że przed atakiem padaczki, wracał z pracy i spał całymi dniami. Wszystko tak trwało, aż do stycznia. Widać było, że coś się dzieje. Przede wszystkim zauważyłyśmy drgawki rąk i spadek masy ciała. Tydzień przed operacja wystąpił
obrzęk mózgu, tata nas nie poznawał, a operacja musiała być przesunięta o kolejny tydzień. Na operację szedł nie świadomy. Operacja odbyła się w Lublinie (prof. Trojanowski) i przebiegła prawidłowo, juz dwa dni po siadał, mówił. Fakt był trochę nie obecny, ale pamięć miał lepsza niż przed operacją. I wtedy wyniki histo i wynik glejak wielopstaciowy. Trochę się podłamaliśmy, ale wierzyliśmy, że wszystko bedzie dobrze. Po jakiś 5 dniach został wypisany do domu. W domu wszystko było dobrze, po miesiacu była chemia i naświetlania. W trakcie leczenia było całkiem nieźle. Troche się gubił na korytarzach, chodzenie już nie to samo. Po 6 tygodnaich wrócił do domu i wtedy zaczeło się piekło. Na początku widać było jeszcze wolę walki, chciał wstawać, wychodzić na dwór. Po jakimś tygodniu atak padaczki i po tym ataku to już nie był ten sam człowiek. Był nie obecny, nie chciał rozmawiać, był zamknięty w sobie, tylko leżał i spał. Do tego doszła cukrzyca posterydowa. Podnosiliśmy go na posiłki. Po jakimś czasie kolejny atak i wtedy już było wiadomo, ze będzie źle. Po paru dnaich dostał gorączki, zabrali go do szpitala. Przestał praktycznie jeść, pić, brak kontaktu. Tylko patrzył. Dzień przed śmiercią już się bardzo męczył. Miał jakby małe
ataki padaczkowe, zamknięte oczy, brak moczu w cewniku, nie przyjmował leków i jedzenia. W nocy w czerwcu 2015 zmarł. Miał tylko 58 lat. Nie doczekał mojego ślubu, a byłam jego ukochana córką. Mały klon taty :( Jego Madziowa!