Witam wszystkich i bardzo wspolczuje kazdemu z osobna kto sie z ta choroba zetknal bezposrednio badz w przypadku zdiagnozowania go u bliskiej nam osoby.
Najdrozsza memu sercu Babcia miala niecale 70 lat w momencie gdy te chorobsko zostalo wykryte. To wszystko stalo sie tak szybko, za szybko... Babcia zmarla po 10 miesiecach od diagnozy, miesiacach przepelnionych strachem, niedowierzaniem i swiadomoscia zblizajacej sie, nieuchronnej utraty ukochanej osoby i obserwowaniu jak ta choroba mi ja odbiera a przede wszystkim cierpieniu z jakim sie zmagala i gwaltownie malejacym poziomem niezaleznosci, ktora tak bardzo sobie cenila I do konca chciala byc tak dzielnie niezalezna jak tylko potrafila...To wszystko jest jak zly sen i tak to impretuje nawet na dzien dzisiejszy. Po 6 miesiacach od smierci mojego Aniola, nadal nie jestem w stanie uwierzyc, ze jej tu juz nie ma, naprawde nie umiem sobie tego w dalszym ciagu na chwile obecna logicznie w glowie poukladac i ustabilizowac mysli. Ten caly bieg zdarzen po prostu wykancza emocjonalnie i jest wrecz nie do opisania, jaka wegetacje emocjonalna moze stanowic. Jedynym pocieszeniem zdaje sie byc fakt, iz smierc przyniosi naszym najblizszym w takim wypadku swego rodzaju ukojenie. Bardzo chce w to wierzyc.
Przesylam wszystkim mnostwo ciepla, empatii i mimo wszystko zachecam do tego, aby nie tracic wiary.