Moja córeczka zachorowała na OZM jak miała 17 miesięcy. Zaczęło się od wymiotów (miały bardzo dziwny zapach zgnilizny), wysokiej temperatury, nie chciała jeść ani pić, dodatkowo ciągle spała. Po dwóch dniach zbijania gorączki poszłam z nią do lekarza, niestety pani doktor nie dopatrzyła się niczego dziwnego i kazała mi dawać ibuprofen, calpol (angielskie lekarstwa). Następne trzy dni były straszne panika i ciągły strach. Spałam z córeczką trzymając ją na klatce piersiowej, kiedy poczułam, że jej noga dziwnie drga, jak ją postawiłam na nóżki to ciągnęła nią po podłodze. Zaraz pojechaliśmy do szpitala, trzymali nas tam 4 godziny i nie dopatrzyli się niczego złego, nie słuchali kiedy tłumaczyłam, że moja córcia nie widzi, bo wchodzi na przedmioty nie dostrzegając ich. Wypisali nas ze szpitala, ale po półtorej godziny trafiliśmy tam karetką pogotowia. W domu dostała szczękościsku, nie mogła oddychać, następnie dostała napadu padaczkowego. Pobyt w szpitalu był koszmarny, brak diagnozy podejrzenie
zapalenia opon mózgowych i ADEM. Stan się pogarszał, podali imunoglobinę. Po pięciu dniach stwierdzili OZM i zaczęli ją leczyć. Bardzo szybko odzyskała sprawność ruchową, rozpoznawała ulubione zabawki. Niestety ponowny tomograf potwierdził uszkodzenie jej mózgu. Dzisiaj jest bardzo żywą, wesołą, upartą dziewczynką, trudno nad nią zapanować, nie wiem czy to kwestia charakteru czy skutki choroby. Mało mówi jak na 3 latkę, ale wydaje się nie odbiegać od reszty dzieci w jej wieku. Dziękuję tym którzy się za nią modlili, dziękuję Matce Boskiej, że córka jest dzisiaj z nami, bo była w bardzo złym stanie i wyszła z tego. Nie traćcie nadziei i mówcie do chorych.