Dzień dobry,
Mój Ukochany Dziadzio ponad tydzień temu dostał
udaru niedokrwiennego móżdżku,jadąc samochodem, nie chciał aby ktoś dzwonił na pogotowie, tylko po mnie, słyszałam tylko w tle bełkotanie "Przyjedź szybko", niestety nie posiadam samochodu więc jechałam autobusem prawie godzinę, rozmawiał dość normalnie może troszkę mało mówił, więc zawiozłam go jego samochodem po dokumenty, gdyż upierał się żebym zawiozła go do konkretnego szpitala. Kiedy wysiadł z samochodu prawie upadł, wtedy zdecydowałam, że zawiadomie karetkę pogotowia, oni oczywiście sobie średnio coś z tego zrobili przyjechali jak na spacer i twierdzili że Dziadziuś jest pijany, zabrali go bardzo niechętnie karetką w takim samym żółwim tempie do szpitala. Po 2h w końcu go zbadali i stwierdzili że to udar, powiedzieli mu o tym ,ale on mówił, że "gadają głupoty" 2 dni później kiedy go odwiedzałam opowiadał dużo , sam się załatwiał do tzw. Kaczki, rozmawiał przez telefon, kiedy przyszłam na drugi dzień leżał w innej sali, widziałam że coś z nim nie tak jednak ze względu na to iż to było święto, nie było żadnego lekarza który mógłby mi odpowiedzieć na pytanie " dlaczego położyli go z ludźmi którzy są już prawie całkiem sprawni skoro widać po nim, że nie czuje się najlepiej ? " . Tak jak przeczuwałam, kiedy pojechałam tam na drugi dzień był spowrotem na OIOMIE i nic nie mówił, nie ruszał się, Pani doktor podjęła decyzję o tym, że przewożą go do innego szpitala, na wypadek "konieczności operacji" okazało się że udar zaczął dotykać też Pień mózgu.
Każdego dnia martwię się o jego zdrowie, jednego dnia słyszał mnie i próbował odpowiadać, reagował na polecenia, jednak następnego dnia wyrwał sobie cewnik i musiał mieć założoną cystostomię , od tego zabiegu nie mam z nim kontaktu, wołam, proszę, aby mnie ściskał za rękę i nic :( Panie pielęgniarki chodza co chwile badają mu cukier i ciśnienie ( dodam, że Dziadzio ma cukrzycę i rozrusznik serca, 77 lat) Proszę dajcie mi jakąś nadzieję, że z tego wyjdzie, bo odchodzę od zmysłów :( !!!