Witam wszystkich! Postanowiłam się w końcu odezwać, bo mam nadzieję, że moje doświadczenia komuś utaj się przydzadzą. Mój chłopak w maju zsotał potrącony przez samochód. od tego czasu jest nieprzytomny. Najpierw oiom, potem
neurologia. Na naurologii już cwiczyliśmy całą rodziną i z przjacółmi metoda prof. Talara. Efekty takie sobie, niby lepiej, ale mój skarb nie odzyskał świadomości. Wtedy jeszcze lężał nago pod kołdrą, z cewnikiem wewnętrzynym, a my obchodziliśmy się z nim jak z jajkiem. Potem była rehabilitacja w Bydgoszczy. O tym kiedyś nadmieniłam na tym forum. Cudów nie robią, ale nauczyliśmy się dużej samodzielności w opiece nad osoba w śpiączce. W Bydgoszczy nie można było liczyć na pomoc pielęgniarek, cała toaleta i opieka spadała na bliskich. W bydgoszczy zdaliśmy sobie sprawę, że ważne jest aby traktować osobę w śpiąćzce jak kogoś "zdrowego". To znaczy ubierać na dzień dres, sadzać na wózek ile się da, oczywiście cały czas stosowaliśmy równolegle cwiczenia prof. Talara. Po pobycie w bydgoszczy moj ukochany trafił na rehabilitację w katowicach - w rodzinnym miescie. Tutaj tak jak w bydgoszczy - godzine rehabilitacji dziennie, biblioterapia, podobno też przychodzi neurologopeda, ale ja nie widziałam. Na dzien dziesiejszy Michal ma zakladany cewnik zezwnetrzny, jest karmiony przez PEG domowymi zupami, cala pielegnacja wlasciwie spoczywa na nas, bo wiadomo ze pieleganirki maja jeszcze innych pacjentow i nie zrobia tego tak jak rodzina. Dalej cwiczymy wg wskazowek Talara, oczywiscie smaki, zapachy i swiatlo robyimy tez stale. Michal przełyka, ma otwarte oczy,porusza rekami i nogami, reaguje na bol, ma odruchy glebokie, samodzielnie oddycha. Silnie reaguje na lody wodne i elektryczna szczoteczke do zebow. Niestety nie odzyskal swiadomosci, ale nadal mamy pewnosc ze to nastapi. Pisze to, bo sama szukalam informacji, jak pomoc bliskiemu w spiaczce. To forum bardzo mi pomoglo, ale iem tez, że ciezko przeczytac wszystko. Jesli ktos ma jakies pytania, to chetnie odpowiem, jesli bede znac odpowiedz. Podziwiam tu wszyskich, ktorzy nie opsusclili swoich bliskich i stale sie nimi opiekuja. Sami zamirzamy pod koniec stycznia zabrac michala na stale do domu (poki co byl na swieta). Troche sie boje, jak moje zycie bedzie dalej wygladac, mam 27 lat, mielismy plany na przyszlosc...teraz wiem, ze trzeba zyc dniem dziesiejszym i nie myslec o tym co bedzie za tydzien...pozdrawiam wszystkich bardzo cieplo
PS Droga Kowalowa, bardzo wspolczuje...ściaskam mocno!