Witam
Postanowiłam napisać, ponieważ ja również "żyję z chorym na padaczkę". Choroba ta nie jest dla mnie przeszkodą. Nie zmieniłam nastawienia wobec mojego ukochanego, mimo iż od samoego początku nie wiedziałam o jego chorobie. Powiedział mi on o niej dopiero gdy nasza miłość się rozwineła, bał się pewnie, że mnie odstraszy, ponieważ jak mówił przez epi stracił wielu znajomych.
Bardzo go kocham i doskonale pamiętam dzień, w którym powiedział mi o chorobie. Widziałam wielki ból w jego oczach i smutek, że musi przyznać się do czegoś, czego nie chce i na co nie ma wpływu. On jest dla mnie wszystkim więc informacja ta nie zmieniła mojego uczucia do niego - przecież każdego z nas może spotkać ta bądź inna choroba, na którą nie będziemy mięli wpływu - jednak nieco zmieniłam swoje postępowanie - stałam się bardziej czujna, nie chce go martwić tym, że sie o niego bardziej niz zwykle troszcze, staram się żyć normalnie i nie okazywać mu swego zmartwienia o jego zdrowie. Jestem osobą która ceni miłość... i nie jestem ze swoim partnerem z litości jak to pisał jeden z poprzedników. Nie znam innej osoby która ma epilepsje bądź która żyje z taką osobą. Chciałabym nawiązać z kimś kontakt - może osoba ta rozwiała by moje wątpliwości i zmartwienia lub choć troche mi w nich pomogła.
Cieszę się, że moj chlopak żyje tak jakby nie był chory, cieszy się życiem i nie daje po sobie poznać, że cos jest nietak - jestem z niego dumna i jest mi z nim bardzo dobrze. Niepokoi mnie jednak te nadmeirne "olewnie" choroby - po 2 silnych atakach nie poszedł do lekarza - nieustannie obiecuje, że sie zpaisze na wizyte... minęły już 3 miesiące i nic... nie bierze leków, każda rozmowa kończy sie tylko obietnicami - wiem, że leki otumaniają i nieco utrudniają funkcjonowanie więc rozumiem jego obawy... prowadzi samochód, był nawet przez jakiś czas kierowcą - jak jeszcze z nim nie byłam - przyznal mi się do tego niedawno, nad jeziorem plywa sam na srodek jeziora - oczywiście gdy nie ma mnie obok - dowiaduje sie o tym od znajomych, cholernie sie o niego martwie - czy on nie pogodzil sie z ta choroba? jak mu w tym pomoc? mi chodzi wylacznie o jego zdrowie, nie chce go ograniczac i zakazywac (stac nad nim i wymachiwac palcem tego nie rob, tamtego tez nie), ale chce również byc o niego spokojniejsza. Nie mieszkamy w tym samym miescie - dzieli nas kilkadziesiąt km więc nie widujemy się każdego dnia - zamierzamy wspolnie zamieszkać ale to za jakieś kilka miesięcy. Chcę z nim spedzic resztę życia, ale też chce by te jego zycie szybko sie nie skonczylo, a boje sie ze z takim podejsciem moze narazic sie na niebezpieczenstwo...
Moj chlopak pierwsze ataki mial w wieku 18 lat - teraz ma 25 - był to okres dojrzewania, wypadow ze znajomymi itp. zabraniano mu picia, palenia, kierowania samochodem, buntowal sie i wlasnie wszystko to robił w nadmiarze... palenie udalo mu sie rzucic, jednak nadal jezdzi samochodem i duzo pije, pije kiedy tylko jest okazja...a nawet gdy jej nie ma... wiadomo wszystko jest dla ludzi ale bez przesady - zakazany owoc smakuje najlepiej - jednak to ja potem nie moge spac i rozmyslam. Jak spimy razem to cala noc cale jego cialo ma silne skorcze - nie wiem co to jest - czy to pewien rodzaj ataku? nie sa to takie lekkie skorcze jak maja wszyscy w pierwszej fazie snu... sa bardzo silne i gwaltowne, bardzo silnie przewraca oczami - ma tak kazdej nocy, wiec leze przy nim i pilnuje czy nic sie nie stanie(czasem gwałtownie sie poruszy, że obija głowa o sciane) nie umiem spokojnie zasnac, bo drgania sa dosc silne a ja nie mam twardego snu no i sie martwie ... nie chce byc przerwazliwiona ale tez nie chce byc obojetna, Staram się z nim rozmawiać ale tez nie chce nadmiernie wplywać na niego bo to musi być jego indywidualna decyja i odpowiedzialnosc - wydaje mi sie ze jak bede naciskac to tym bardziej zraze go do choroby i leczenia jej - chyba sam musi do tego dojrzec ale tez boje sie ze moze to zbyt dlugo trwac... Tak Bardzo Go kocham i nie wiem co w tej sytuacji jest dobre a co zle...