Zgadzam sie z toba,masz prawo do szcescia i wcale nie musisz sie z tego tlumaczyc,jakiemus ignorantowi,ktory nie rozumie problemu lub jesli sam ten problem ma to nie potrafi sie z nim pogodzic i reaguje,obrazajac innych.Ja akurat "stoje"po tej drugiej stronie barykady.Podziwiam Cie ze znajdujesz w sobie sile,ta psychiczna,by stac przy swoim mezu.Jesli on mowi,ze nic mu nie bedzie,to tak mysli,czuje pewnie jak gleboki jest Twoj strach o niego i w ten sposob chce byc oparciem dla Ciebie.
Padaczka nie jest jednak,choroba smiertelna,jest choroba uciazliwa,to wiem z wlasnego doswiadczenia,ciezko jest sie z nia oswoic,jeszcze ciezej nauczyc zyc normalnie,ale gdy sie przestrzega wszystkich regul,jest to mozliwe,choc bywaja u osoby z epi momenty "buntu"i wtedy potrzebne jest wsparcie,ale nie w stylu,wszystko bedzie dobrze,tylko mozesz na mnie liczyc.Twoj maz ma Ciebie,przypuszczam ze czuje jak bardzo go kochasz i dlatego mowi ze nic mu nie bedzie.Tobie radze,pogodz sie z choroba twojego meza,bedzie Ci wtedy latwiej.Moi bliscy tez musza patrzec na moje ataki,opowiadaja mi co sie dzialo i podchodza do tego juz bez paniki,ja musze wiedziec ile atakow bylo by powiedziec lekarzowi,oni czy lekarz czasem nie zmienil mi lekow,bo po zmianie caly cyrk mniejsze dawki starych,wieksze nowych.....jest epi,trudno.U mnie tez wszyscy potrzebowali czasu by sie oswoic,a najwiecej ja.Mam nadzieje ze Ci sie uda.Powodzenia,nie badz pesymistka.