Nie chciałbym tu występować jako "Pan Dobra Rada" i "Pan Wiem Wszystko". Ja mówię to co ja osobiście na swoim karku się przekonałem i wiem tyle ile doświadczyła mnie choroba. Zaznaczam to co mówię jest jak najbardziej subiektywne ponieważ to MOJE DOŚWIADCZENIE, które jest na pewno inne niż innych ludzi.
Jednak w Twojej wypowiedzi odnajduję swoje przeżycia i stąd pozwalam sobie na zabranie głosu i ustosunkowanie się do tego co powiedziałaś. Nasze sytuacje są podobne jednak nie tożsame.
Powtarzam: u Ciebie sprawa jest na dobrej drodze.
Tętniak zabezpieczony, sprawność, pozostałości po chorobie ustępują, nowe tylko straszą i zawracają głowę. Wraca zdrowie, siła, optymizm i wracają nadzieje Twoich Bliskich, że i życie zacznie wracać do normy.
Ja nie chcę Cię pocieszać wbrew temu co jest.
Jak jest w rzeczywistości Ty wiesz najlepiej. Ty i tylko Ty i Twój organizm. Nie bój się. Mów najbliższym, o tym co jest dobrze, jak jest lepiej. Nie szukaj złego. Zło ma to do siebie, że przychodzi samo. Wbrew nam. Dobro natomiast, trzeba umieć wyłuskać, znaleźć, nazwać. Zło i strach nie łączy ludzi. Rosnące problemy pomimo tego, że związek wzmacniają, cementują ale jednocześnie każą stronom umacniać swoje pozycje. Dobro i wspólne sukcesy (również w powracaniu do normalności) bardziej związek scalają niż zło, ponieważ przyciągają
Pierwsze dni przyjazdu ze szpitala wspominam dwojako. Z jednej strony - wielkie i niekończące się pomaganie mi, podawanie wszystkiego, dbanie o każdy krok. Po drugie świadomość, która mówi dwie rzeczy - kurcze, jestem taki "do bani", że wszystko trzeba wokół mnie wszystko zrobić, jak mocno muszą mną być zmęczenie i znudzeni moją nieporadnością moi najbliżsi, ci których tak kocham, którzy tak mocno przeżyli mój wypadek, którzy tak się o mnie bali i boją wciąż a ja nie daję im dowodów, że ich starania przynoszą konkretny efekt.
Mówiąc o
rehabilitacji nie miałem oczywiście podstawowych zabiegów mających na celu nasze poruszanie się. To jest oczywiście ważne, ale nie najważniejsze. Sama wiesz najlepiej.
Ja po swojej chorobie, zaraz po wyjściu ze szpitala byłem w takim stanie, że sam zaproponowałem, aby pójść na oddział nerwic szpitala psychiatrycznego. Byłem tam 6 tygodni. Nie bardzo mi tam pomogli. Nie ma właściwie takich procedur, które postawię człowieka do psychicznego pionu po tak traumatycznych przeżyciach jak nasze. Jednak mój pobyt w szpitalu psychiatrycznym odniósł określony skutek Tutaj przede wszystkim (i to najważniejsze) poddany zostałem ogólnemu uspołecznienia. Szpital tego charakteru to jednak niezła szkoła przetrwania, głównie z tego powodu, że nikt, i komu nie chce (bo chyba nie umie) bardzo współczuć, pomagać w każdej sytuacji i "miziać nas w każdej sytuacji". Początkowo przeżywałem szok - jak to - to ma być szpital? Zupełny brak współczucia - bezduszność i bezludzkość! Ale później, jak nie było innego wyjścia trzeba była jak najwięcej prac, spraw, kontaktów realizować samemu.
Okazało się, że jednak można...
Życzę siły i optymizmu.
Pisz, nie obawiaj się.
Zachęcam do kontaktów również Twoich bliskich, którym potrzebne jest wsparcie i umocnienie.
Pozdrawiam.[addsig]