witam
to mój pierwszy wpis, choc forum śledzę od dawna. Prawdopoodbnie jedyny. 4 lata temu przy okazji badania dotyczącego podejrzenia całkiem innej choroby wykryto u mnie
tętniaka. Badanie odbyło się w Belgii. Do dziś jestem pełen jakiejś nieopisanej wdzięczności tamtejszym lekarzom. Każdy pochodził chyba z innego kontynentu - ale przyszło ich aż 3, by ogłosić mi tę nowinę. To bardzo silny bodziec - taki komunikat - "twój problem to dla na spowazna sprawa; to nie przelewki, damy z siebie wszystko, ale ty też musisz być silny". Na początku nie wiedziałem o co chodzi, wiecie - bariera językowa. ale w końcu dotarło. Zresztą mniejsza o to. Generalnie problem jest tego typu, że lokalizacja (bezpośrednio obok pnia mózgu) wyklucza klipsowania. Jednocześnie anomalia anatomiczna stawia pod znakiem zapytania embolizację - jest bardzo ryzykowna (z tego co pamiętam na tym forum był chyba kiedyś niejaki pan Jerzy - ten od bloga). A więc kwadratura koła. Generalnie juz pogodziłem się z tym - żyję z tym, po prostu. Czy miałoby to trwać jeszcze 10 lat, 10 miesięcy czy 10 dni. Chciałbym jednak napisać do wszystkich ludzi po diagnozie, przed zabiegiem etc - WYZBĄDŹCIE SIĘ LĘKU - wiem, że brzmi to jak bełkot szaleńca, ale wasz strach niczemu nie pomaga. Wiem to sam po sobie, potwierdzili to również moi znajomi z podobną przypadłością, których znam. Jeśli już zaczęliście, walczcie i nie odpuszczajcie choćby na procent. Ale też pogódźcie się z tym, że może się nie udać. Jesli macie czas i możliwości, podopinajcie wszystkie ważne rzeczy, jak wszystko będzie OK to będzie jak znalazł. Niczego nie pozostawiajcie przypadkowi i "jakoś to będzie". Pojednajcie się ze wszystkimi rzeczywistymi bądź urojonymo wrogami - to pomaga, wzmacnia, uspokaja i oczyszcza. Pomimo wszystkiego zachowajcie spokój. Być może mnie pomogło to, że wiele lat temu przeżyłem śmierć kliniczną - zimą załamał się pode mną lód i wpadłem pod spód. Jak twierdzili potem lekarze, wyciągnęli mnie kostusze spod samej kosy nie chcę o tym pisać, to pewnie w zasadzie tylko majaki umierającego mózgu. ale powiem tylko tyle (to zresztą rada na całe życie, bo przecież koniec jest znany) - nie ma sie czego bać, to tak samo ludzkie jak samo życie. To skądinąd nasze przeznaczenie - może to tylko moje subiektywne podejście i ogląd sprawy, a wydaje mi się, że jeśli się to wie, to jest łatwiej i lżej, na każdym etapie i w każdej sytuacji. Zatem, jak mawiał św. Benedykt, módlcie się, jakby wszystko zależało od Boga, ale też działacie, jakby wszystko zależało od Was. Zdaję sobie sprawę, że w takich sprawach bardzo ciężko być mędrcem i rutyniarzem, bo stawka jest najwyższa - ale mimo wszystko powiem to jeszcze raz - najbardziej powinien was przerażać własny strach. Przysłowie mówi, że tylko wariat się nie boi. Ale warto byc czasem takim wariatem, który jest pogodzony ze sobą - to przeceiż nasze życie i nasz świat, który zabieramy ze sobą odchodząc. A zatem - nie bójcie się i walczcie, nie poddawajcie się nigdy
Hooligan, 34 lata