Houben jest szczęśliwy i chce żyć
Z prof. Stevenem Laureysem, ordynatorem oddziału neurologicznego Szpitala Uniwersyteckiego w Liége w Belgii, rozmawia Franciszek L. Ćwik
Pogrążony po wypadku przez 23 lata w śpiączce zdiagnozowanej jako stan wegetatywny obecnie 43-letni Rom Houben został "przywrócony do życia" przez lekarzy z Pańskiego centrum badawczo-leczniczego. Jak to się stało?
- Kiedy Rom Houben został poddany badaniom klinicznym w naszym szpitalu, od razu stało się dla mnie jasne, że nie znajduje się on w typowym stanie wegetatywnym, mimo że od 23 lat tak sądzono.
Na jakiej podstawie wysunął Pan takie wnioski?
- Okazało się, że pomimo pogrążenia we śnie mózg Roma pracował, a w związku z tym można było mieć uzasadnioną nadzieję na to, że kiedyś się on obudzi. Dzięki odpowiednio zastosowanej skali CRS-R i specjalnemu skanerowi PET [pozytonowa tomografia emisyjna stosowana w medycynie nuklearnej - przyp. red.], który nie tylko ukazuje strukturę mózgu, ale i jego funkcjonowanie, można obecnie stwierdzić, jakie są szanse na odzyskanie świadomości przez ludzi znajdujących się w stanie wegetatywnym. Aby doszło do ich przebudzenia, muszą być systematycznie przeprowadzane liczne próby. Jest to jednak możliwe tylko u osób, które znajdują się w stanie minimalnej świadomości. Osoby, które są w rzeczywistym stanie wegetatywnym, mogą też wysyłać pewne sygnały, ale to, co robią, nie jest wynikiem ich własnej woli.
Dlaczego w takim razie Rom Houben czekał aż 23 lata, by móc "powrócić do życia"?
- Dlatego, że badania dotyczące tzw. stanu wegetatywnego są czymś stosunkowo nowym. Nasz ośrodek powstał w 1997 r., czyli zaledwie 12 lat temu. Obecnie wciąż nie stosuje się powszechnie odpowiedniej skali do diagnozowania osób w tym stanie. W Belgii jest pod tym względem znacznie lepiej. Z ramienia odpowiedniej komisji koordynuję tego typu działania na szczeblu krajowym, ale stają się one już coraz bardziej popularne w całej Europie. Współpracujemy z naukowcami z Nowego Jorku i Cambridge. Według naszych ocen, w diagnozowaniu osób w stanie wegetatywnym popełnianych jest aż 40 proc. pomyłek, ponieważ zwykłe badania kliniczne, najczęściej stosowane, pozwalają jedynie na określenie, czy pacjent reaguje na bodźce. Nie pozwalają natomiast na jednoznaczne określenie, w jakim stanie znajduje się mózg osoby będącej w śpiączce i czy ma ona szanse na wybudzenie.
W jakim stanie był Houben, kiedy trafił do Pana zespołu?
- Rom był pacjentem nietypowym, dlatego że znajdował się w urazowym stanie locked-in-syndrom, co jest rzadkim przypadkiem. Ponadto nie komunikował przy pomocy oczu. Miał pełną świadomość w ciele kompletnie sparaliżowanym.
Czyli był niejako uwięziony we własnym ciele? Na tym właśnie polega locked-in-syndrom?
- Locked-in-syndrom dotyczy osób, które są całkowicie świadome, ale niezdolne do poruszania kończynami. Jedyną metodą ich komunikacji z otoczeniem jest ruch gałek ocznych. Przypadek ten przestudiowaliśmy u 250 pacjentów, stwierdzając, że w 83 proc. był on spowodowany zaburzeniami czynnościowymi.
W takim razie, jaka jest różnica między stanem minimalnej świadomości a stanem locked-in-syndrom?
- Z osobami w stanie minimalnej świadomości nie można się komunikować, nie wiemy więc, jakie naprawdę bodźce odbierają i co myślą. Nie można się z nimi porozumiewać, tak jak w przypadku pacjentów zdiagnozowanych jako locked-in-syndrom.
Żeby odróżnić stan wegetatywny od stanu minimalnej świadomości czy locked-in-syndrome, powinny być przeprowadzane dodatkowe badania. Jakie?
- Konieczne są badania przy pomocy metod neurofizjologicznych mierzących np. aktywność bioelektryczną mózgu. Do naszego ośrodka trafiają pacjenci z całej Europy, przebywając tu tydzień. Najważniejszą metodą diagnozy jest ocena metabolizmu mózgu. Służy temu badanie obrazowe PET. Pacjentowi dożylnie podaje się znakowaną glukozę i za pomocą skanera PET obserwuje jej spalanie w komórkach nerwowych mózgu. Jeżeli odpowiada ona energii uzyskiwanej przez mózg człowieka zdrowego, oznacza to, że pacjent nie jest w stanie wegetatywnym i są szanse na jego wybudzenie. Stosujemy też inne urządzenia i badania, ale wskaźnik spalania glukozy jest najważniejszy.
Jakie są obecnie standardy medyczne obowiązujące w diagnostyce ludzi w stanie wegetatywnym, a jakie powinny być w świetle Pana osiągnięć i badań?
- Przed postawieniem diagnozy trzeba zastosować co najmniej 10 razy tzw. skalę świadomości. Jest ona powszechnie dostępna, przetłumaczona na wiele języków. Można się z nią zapoznać na stronie www.comascience.org.
Ile osób udało się Panu wybudzić?
- Nie używałbym terminu "wybudzenie". Wolę mówić o lepszej ocenie stanu chorego i zmianie diagnostyki, by móc ocenić, jakie pacjent ma szanse na odzyskanie świadomości. Jeżeli jest prawdopodobieństwo jego "obudzenia", to trzeba pogodzić się z faktem bardzo długiego procesu. Dlatego nie można mówić, że "budzi się" pacjentów, bo jedni z nich się budzą, a drudzy nie. Chodzi o to, by zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Zależy nam też na tym, by przygotować odpowiednie leki, ale to jeszcze kwestia przyszłości.
Rom nie był jedynym pacjentem błędnie zdiagnozowanym. Zetknąłem się z dziesiątkami podobnych przypadków. Odkryliśmy, że 18 na 44 naszych pacjentów zakwalifikowanych do stanu wegetatywnego znajdowało się w stanie minimalnej świadomości. Posiadali bardzo ograniczoną świadomość, ale wykazywali, że odczuwają ból i mają świadomość swego stanu, co jest zasadniczą różnicą między stanem wegetatywnym i stanem minimalnej świadomości.
Jak funkcjonuje pacjent w stanie wegetatywnym?
- Osoba w stanie wegetatywnym, ale posiadająca minimalną świadomość, słyszy, co się wokół niej dzieje, ale nie jest w stanie na to zareagować. Rom Houben twierdzi, że słyszał rozmowy, wszystko świetnie rozumiał. Był niejako uwięziony w swoim stanie, z którego nie mógł się wyzwolić. W przypadku medycznego zakwalifikowania tego typu osób do stanu wegetatywnego i pozostawienia ich samych sobie przy zapewnieniu im jedynie sztucznego karmienia umożliwiającego fizyczną egzystencję skazuje się te osoby na wieloletnie, świadome istnienie, zapominając o osobowym wymiarze ich życia.
Pański zespół przywraca te osoby do życia. Kim są ludzie, którzy to robią?
- Kieruję 25-osobowym zespołem. Większość stanowią lekarze, ale są też neuropsycholodzy, biolodzy, inżynierowie informatycy i fizycy, którzy pracują nad konstrukcją odpowiednich przyrządów i maszyn.
Część amerykańskich specjalistów podważa Pańskie osiągnięcia. Nie wierzą w to, że Rom Houben może ponownie, tak jak przed wypadkiem, porozumiewać się w kilku językach obcych. Podważają nawet sam sposób jego wyrażania się, który jest dla nich czymś "niemożliwym". Co odpowie Pan na te zarzuty?
- Ja opieram się na faktach. Radziłbym moim amerykańskim kolegom, by wykazali więcej ostrożności w wyrażaniu swoich opinii. Myślę, że wniosków naukowych nie można wyciągnąć na podstawie telewizyjnych nagrań dokonywanych w złych warunkach. Nie chcę udzielać odpowiedzi na łamach wielkonakładowej prasy. Uczynię to w czasopismach fachowych.
Czy z dorobku Pańskiego ośrodka można wyciągnąć wniosek, że coraz więcej ludzi w stanie śpiączki będzie udawać się przywracać do życia?
- I tak, i nie. Jeżeli będzie stosowana odpowiednia metoda diagnozy, to wyeliminuje ona dotychczasowe pomyłki i da szansę na powrót do życia tysiącom ludzi, którzy w innym przypadku byliby zakwalifikowani do osób w stanie wegetatywnym. Ale tylko osoby w stanie minimalnej świadomości mają szansę "powrotu do życia". Nie sądzę, by innym udało się jakoś pomóc. Można zawsze liczyć na cud, ale nie jest to domena medycyny.
Jak zareagowali najbliżsi Roma na fakt odzyskania przez niego świadomości?
- Byli szczęśliwi. Zawsze wierzyli, że on żyje i ich słyszy.
Z czego wynikało to przekonanie?
- Trudno mi to wyjaśnić. Wierzyli, że Rom kiedyś się obudzi, i mieli rację. Myślę, że wieloletnie przebywanie z nim dawało im jakieś niewidoczne, ale być może podświadomie czytelne znaki, że do tego dojdzie.
Jak dzisiaj czuje się Rom?
- Przechodzi odpowiednią, trudną i długą rehabilitację. Nie zajmuję się nią, ale wiem, że Rom jest szczęśliwy i chce żyć.
Przypadek Roma potwierdza oczywisty, ale jakże często obecnie podważany fakt, że chęć życia wpisana jest w każdego człowieka, niezależnie od jego kondycji fizycznej. Czy osoby w stanie śpiączki nie są szczególnie narażone na zastosowanie wobec nich coraz powszechniejszej w Europie eutanazji?
- Takie niebezpieczeństwo oczywiście istnieje. Wszystko zależy od krajowych ustawodawstw. W Belgii, która dopuszcza eutanazję, przepisy stanowią, by chory osobiście wystąpił z prośbą o jej zastosowanie. Ludzie w stanie wegetatywnym takich próśb nie są w stanie sformułować, chyba że ktoś, będąc zdrowym, zadeklaruje, że w razie znalezienia się w stanie wegetatywnym chce, by dokonano na nim eutanazji. Są to jednak bardzo sporadyczne wypadki. Gdyby jednak prawo dopuszczało przeprowadzanie eutanazji na prośbę np. rodziców opiekujących się osobami w stanie wegetatywnym, to mogłoby dochodzić do rzeczywistych zabójstw.
Jak to się stało, że zainteresował się Pan ludźmi w stanie wegetatywnym? Czy miał Pan wtedy świadomość, że może tu dochodzić do pomyłki lekarskiej?
- Jako młody lekarz stykałem się z ludźmi w stanie wegetatywnym i był to dla mnie bardzo przykry widok. Doszedłem do wniosku, że trzeba zrobić wszystko, by postarać się im pomóc. Dlatego postanowiłem zająć się tymi osobami i prowadzić w tym kierunku moje badania naukowe. Pracę w szpitalu rozpocząłem w roku 1989. Nie wiedziałem wówczas, że mogły być pomyłki w diagnozach. W latach 80. medycyna nie dysponowała takimi środkami technicznymi jak obecnie, np. PET skanerem. Trudno z dzisiejszej perspektywy oceniać ówczesne diagnozy, bo lekarze nie mieli tych samych możliwości, które posiadamy teraz. Obecne wyniki zawdzięczamy dodatkowemu sprzętowi i ciekawości naukowej, co przyniosło realny postęp w diagnozowaniu.
Czy długie i kosztowne leczenie ludzi w stanie wegetatywnym nie stanowi bariery do powstawania takich ośrodków jak Pański?
- Obserwuję znaczny opór towarzystw ubezpieczeniowych przed pokrywaniem kosztów leczenia tego typu pacjentów, którzy mogą jeszcze żyć wiele lat. Jest to jednak krótkowzroczne patrzenie, bo ludzie, którym nie da się szansy powrotu do życia, będą kosztować społeczeństwo znacznie więcej od tych, którzy odzyskali świadomość.
Dziękuję za rozmowę.
Steven Laureys (ur. 1968) jest dyrektorem centrum Coma Science Group na Uniwersytecie w Liége i profe***m neurologii. Celem badań jego ekipy jest poznanie funkcjonowania mózgu u ludzi będących w śpiączce, pozostających w stanie wegetatywnym, w stanie świadomości minimalnej lub u których zdiagnozowano locked-in-syndrom.
ze strony : http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20091224&typ=my&id=my14.txt