Witam Was
Czytam to forum od paru dni,odkąd mój wieloletni partner i tatuś naszego synka miał wypadek. Udeżył go w głowe kilkusetkilogramowy kamień. Lekarze od razu nam powiedzieli że nie ma szans na przeżycie....
krwiaki nadtwardówkowe na obu półkulach i przy kręgosłupie, oczywiście połamana czaszka i jeszcze wiele innych urazów głowy.Miał przeżyć dobę, potem 72 godz...Po pierwszej tomografii okazało się że krwiaki nie powiększają się. Ordynator powiedział, że dalej walczą o jego życie, kolejnego dnia okazało się, że stan jest ciężki ale stabilny i teraz muszą się starać o to, żeby jego życie było "godne". Oczywiście żadnych konkretów od lekarzy się nie dowiadywałam, cały czas tylko powtarzali że urazy są ciężkie i trzeba czekać.
W sobotę robili kolejny tomograf i okazało się że wyniki są lepsze(oczywiście konkretów nam nie podali), podjęto decyzję o wybudzaniu z sedacji. Wczoraj tj.w niedzielę jak przyszłam w odwiedziny już ruszał całym tułowiem, rękami, nogami, ramionami, głową. Otwierał powieki i reagował na słowa. Jak piwiedziałam że go kocham ścisnął mnie za rękę, wtedy zorientowałam się że normalnie kontaktuje, więc zapytałam czy on mnie kocha&pokiwał głową. Zaczęłam mu opowiadać co się stało(od samego początku oczywiście normalnie do niego mówię), widać że jest zdezorientowany i nerwowy ale reaguje na wszystkie bodźce
Właśnie wróciłam od ordynatora. Przyznał się że uważa, że to cud że przeżył , mówi że jeszcze długa droga przed nim ale że nie ma zagrożenia życia i jest 99%prawdopodobieństwo że jego życie będzie wyglądało jak przed wypadkiem.
Dzisiaj już nawet przeklina..
Chciałam Wam wszystkim powiedzieć żebyście nigdy nie tracili nadzieji i wierzyli że nasze śpioszki też mają tak silną wolę życia, że każdy ich postęp jest dla Was