SMA - rdzeniowy zanik mięśni. Na pierwszy rzut oka samo użycie wyrażenia SMA nikomu nic nie mówi. Dopiero gdy wdroży się w temat, wyjaśni pewne zagadnienia i spotka kogoś z tym schorzeniem to zaczyna się rozumieć na czym ono polega. Chcemy Państwu przedstawić niesamowitą historię dwóch chłopaków, którzy na co dzień są aktywnymi blogerami piszącymi o górach i podróżach. Łukasz Kocewiak i Szymon Żoczek postanowili wybrać się na najwyższą górę Ameryki Północnej - Denali - dedykując wejście dzieciom z SMA. Ktoś zapyta, ale dlaczego SMA, po co dokonali takiego trudu oraz czemu weszli akurat na tę górę? - wszystkie odpowiedzi znajdziecie Państwo w wywiadzie, który przeprowadziła z Łukaszem i Szymonem nasza redakcyjna koleżanka (prywatnie również blogerka górsko-podróżnicza) Katarzyna Irzeńska. Zaparzcie herbatę i czytajcie :)
Dlaczego podczas tej wyprawy skupiliście się na rozgłosie informacji o SMA (rdzeniowy zanik mięśni). To bardzo skomplikowane schorzenie. Zazwyczaj ludzie decydują się na udział w przedsięwzięciach na masową skalę, gdzie ideą jest pomoc np. osobom chorym na raka. Wy we dwójkę podeszliście do tego dość indywidualnie.
Szymon: Tak. Kilka miesięcy przed wyprawą miałem okazję wygłosić prelekcję w jednej ze szkół, w której był organizowany kiermasz oraz różne przedstawienia. Wszystkie pieniążki były zbierane dla Igorka. Wtedy właśnie dowiedziałem się o nim, o jego chorobie. Łukasz przy wcześniejszej swojej wyprawie również rozgłaszał informację o SMA. Uznaliśmy że będzie to dobry pomysł jeśli wyprawa na Denali będzie kontynuacją wspierania walki z SMA.
Łukasz: Całe przedsięwzięcie dedykujemy Indze, Igorkowi i innym dzieciom z SMA. Chcielibyśmy rozpowszechnić wiedzę na temat tej choroby, bo mamy nadzieję, że dzięki temu od niedawna zatwierdzone leki staną się dostępne dla każdego. Leczenie, niestety, to luksus, na który mogą sobie pozwolić jedynie nieliczni. To zaczęło się jeszcze przed wyprawą na Noszak (www.kartkazpodrozy.pl/wyprawa-na-noszak-noshaq-expedition). Córka naszego znajomego geografa – Inga –zachorowała na SMA i chcieliśmy jakoś pomóc, nagłośnić sprawę.
Na Denali nie byliście sami. Opowiedzcie coś więcej o maskotkach jakie ze sobą zabraliście, a także o Indze i Igorku - dzieciach z SMA, którym zadedykowaliście między innymi to wejście.
Szymon: Igor to dziewięcioletni bystry, i uśmiechnięty chłopak. Mimo, że jest osobą bardzo szczupłą to widać w nim bardzo dużo siły i zawziętości. Na wyprawę podarował mi swojego pluszowego Baranka – Dusia :) Podczas ataku szczytowego miałem go cały czas przy sobie. Był przypięty z przodu do plecaka. Czasem nawet z nim rozmawiałem :). Baranek był wyposażony w czapkę, szalik i rękawiczki, które zrobiła dla niego moja Ciocia. Niestety podczas zdobywania szczytu jedna rękawiczka gdzieś się straciła. Na szczęście nie doszło do żadnych odmrożeń. Baranek Duś jest cały i zdrowy w rękach Igorka.
fot. Kartka z podróży
Łukasz: Trzecim członkiem wyprawy na Denali była Świnka Peppa, ulubiona postać bajkowa Ingi, która choruje na rdzeniowy zanik mięśni, przez co jej rozwój ruchowy został praktycznie zahamowany. Peppa wspinała się z nami na Denali w imieniu Ingi, która w tej chwili nie jest w stanie samodzielnie się poruszać o własnych siłach.
Podczas wyprawy musieliście stopniowo zdobywać górę ze względu na proces aklimatyzacji jaki trzeba przejść. Jak to wyglądało, zakładaliście obozy na różnych wysokościach? Jak się czuliście podczas wyprawy oraz ile trwał atak szczytowy?
Łukasz: Kiedy byłem na Denali, to cały sprzęt musiałem przetransportować samemu. Bez tragarzy i mułów. Znacznie bardziej męczące było ciągnięcie kilkudziesięciu kilogramów na sankach, ale górskie przeżycie, z mojego punktu widzenia, bardziej wartościowe. Biorąc pod uwagę brak aklimatyzacji na początku wyprawy, nie mogłem sobie pozwolić na przemęczenie organizmu, więc wysokość pokonywaliśmy dość mozolnie. Obozy rozłożyliśmy równomiernie i sukcesywnie zdobywaliśmy wysokość. Główną bazę założyliśmy w 14-tce (obóz na wysokości 14200 stóp), skąd rozpoczęła się właściwa aklimatyzacja oraz akcja górska.
fot. Kartka z podróży
Szymon: Zakładaliśmy, że wejście na szczyt i zejście może nam zająć ok. 15-20 dni. Nam udało się to zrobić w 11. Przede wszystkim dzięki dobrym warunkom, w miarę ładnej pogodzie (na szczycie niestety nie było nic widać), dobremu samopoczuciu. Przez to nie musieliśmy zakładać obozów wyżej i schodzić niżej. Udało się to zrobić stopniowo, dzięki czemu czas wyprawy znacznie się skrócił. Atak szczytowy trwał ok. 12 h (nie jestem do końca pewny ale coś koło tego – Łukasz może lepiej pamięta :)). Jednak uważam, że był już nagrodą za to ile musieliśmy się wcześniej namęczyć aby zdobyć obozy niżej. Do ostatniego obozu na ok. 5300m musieliśmy wynosić bardzo dużo rzeczy, co wiązało się z dużo większym wysiłkiem. Na szczęście na atak szczytowy plecak ważył już tylko parę kilo co było od razu odczuwalne przez moje plecy.