Co do terminu operacji to tak, wygląda na to, że na operację u dra Furtaka trzeba niestety trochę poczekać (4 lub 5 miesięcy albo i dłużej, choć na pewno zależy to od konkretnego przypadku i stanu zdrowia, pory roku - my na przykład trafiliśmy na okres urlopowy - itd.), ale to dlatego, że do najlepszych lekarzy pacjenci za przeproszeniem walą drzwiami i oknami. Pan doktor wydaje się być w szpitalu 24/7, podobno faktycznie pracuje po 14h dziennie (czyli tak długo jak długo jest przytomny), więcej się po prostu nie da. To jest jeden człowiek, do którego przyjeżdża cała Polska z najtrudniejszymi przypadkami. Do tego pandemia pozbawiła oddział anestezjologów, którzy zostali przeniesieni do walki z COVID, więc trzeba ich ściągać i ścigać. Dla nas, rodzin pacjentów i samych chorych, czekanie jest bardzo frustrujące i wykańczające psychicznie, ale jedyna alternatywa to wybrać się do kogoś przypadkowego, kto prawdopodobnie razem z guzem pozbawi chorego sprawności fizycznej i tym samym pogorszy mu jakość życia już na zawsze.
Mój mąż mógł być operowany w naszym niemałym mieście w terminie 1 tygodnia od diagnozy. Tyle że lokalni neurochirurdzy (którzy mimo dobrej opinii nie maja dużego doświadczenia z tak poważnymi przypadkami) nie dysponują odpowiednim neuro monitoringiem, który musiałby zostać szybko specjalnie ściągnięty/pożyczony (a że nie pracują na nim na co dzień, nie posługują się nim wprawnie). Zostaliśmy przez jednego z nich lojalnie poinformowani, że męża po operacji czeka gwarantowany paraliż, jak również radioterapia i chemioterapia, a guz jest złośliwy. Dziś już wiemy, ze dzięki dr Furtakowi mąż chodzi i nie ma żadnych ubytków neurologicznych, na wysciolczaki chemia nie działa, a temat radioterapii przy całkowitej resekcji guza jest dość kontrowersyjny. Jedyne czego jeszcze nie znamy to stopień złośliwości guza. Ostatni pacjent tego lekarza z naszego miasta, któremu wycięli wysciolczaka faktycznie już nie porusza się samodzielnie. No ale nie musiał czekać na operację - kwestia priorytetów…