Witam Was wszystkich:)
Od kliku godzin czytam to całe forum jak książkę jakąś sensacyjną. Mam wrażenie że znam Was już od dawien dawna...:)
Mój mąż (ma 47 lat) na początku czerwca zupełnie przez przypadek dowiedział się że ma guza komory IV. Poszliśmy prywatnie na konsultację - w ciągu miesiąca miał mieć operację. Nie miał żadnych objawów. Gdyby nie przypadek - pewnie dowiedzielibyśmy się o tym guzie zbyt późno. Teraz wiemy już, że 6 lat temu na rezonansie były widoczne jego początki - tylko lekarz nic nie powiedział, a zalecenie "dalszej konsultacji neurologicznej" mąż (wówczas jeszcze się nie znaliśmy) - zignorował.
W piątek mąż miał operację - okazała się dużo poważniejsza niż wcześniej sądzono, mimo że od początku lekarze mówili że będzie to bardzo poważna operacja. Guz miał wielkość 4x3x3 cm - a więc wielki. Wrastał w podstawę móżdżku, w miejsce gdzie zbiegają się wszystkie ważne nerwy.
Ponoć guz został wycięty w całości. Dziś jest niedziela, parę godzin temu zaczęła się trzecia doba po operacji.
Już w piątek wieczorem mąż się wybudził - nic mu nie dolegało, nie było żadnych dysfunkcji.
W sobotę rano jak się obudził to załamał się strasznie - miał oczopląs, poza tym każde oko obracało się jeszcze w kółko, widział obraz odwrócony do góry nogami, podwójnie, kręcący się i rozedrgany. Do tego bardzo mocno latała mu lewa ręka. Dziś (czyli niedziela) pozostał tylko oczopląs - momentami widzę że oczy się na chwilę uspokajają, i mąż mówi że jak się budzi to przez chwilę widzi normalnie. Mocne drżenia ręki ustąpiły.
Rozmawiałam z lekarzem że to wyściółczak II - dokładnych wyników jeszcze nie ma. Jutro mają zacząć go pionizować i próbować żeby chodził. Cały czas bardzo go boli głowa, jest cały taki rozedrgany - ale temu nie dziwię się wcale...
Z tego co mówił neurochirurg to nerwy nie zostały uszkodzone tylko podrażnione, więc jestem wielkiej nadziei że oczopląs z czasem cofnie się zupełnie.
Czytając Wasze historie po pierwsze widzę, że muszę mężą opitolić że się użala nad sobą, a jak na razie powinien być naprawdę szczęśliwy że jest w takiej doskonałej formie po tak cholernie poważnej operacji i jak na razie wykpił się dość tanim kosztem za życie.:)
Dzięki Wam mam też więcej nadziei na to, że mąż jeszcze długo pożyje - bo jak przeczytałam w necie o "przeżywalności do 5 lat" to nogi się pode mną ugięły. Ale to forum zdecydowanie poprawiło mi nadzieję, że pomęczy się ze mną trochę dłużej niż 5 lat...:)
Jak wszystko dobrze nadal będzie szło i mąż poradzi sobie z chodzeniem, to do końca tygodnia ma zostać wypisany do domu...
Pozdrawiam wszystkich bardzo mocno - czytając Wasze historie niejednokrotnie miałam łzy w oczach, szczególnie historia p. Magdy utkwiła mi mocno w sercu - mam wielką nadzieję, że w końcu zacznie wszystko iść w dobrym kierunku.
Będę bardzo wdzięczna, jeśli przyjmiecie mnie tu do swojej grupy, bo zawsze raźniej i lepiej rozmawiać z kimś, kto to już przeżył, kto jest w stanie dać nadzieję i wspomóc dobrym słowem w chwilach zwątpienia.
Na razie może nieodpowiedzialnie trochę ale jestem dobrej myśli co do męża.
Jeszcze raz wszystkich pozdrawiam i ściskam.