Witam Was Kochani !
Postanowiłam się z Wami podzielić moją bezradnością i ogromnym żalem. Wiem, że zrozumiecie bo pewnie też wielu z Was spotkało się z tym problemem - czyli polskim systemem zdrowotnym i wsparciem rodzin Śpiochów.
Moja mama śpi już prawie od miesiąca, czyli od 25 11 2010 , ustanie krążenia... przywrócenie akcji serca...uszkodzenie mózgu..... i sen....
Po skutecznej reanimacji przewieziono mame do szpitala miejskiego, ale niestety nie ma tu tomografa - musiała być zrobiona tomografia bo mama upadając w łazience na kompakt uderzyła się w głowę i rozcieła łuk brwiowy.Było podejrzenie
krwiaka.
Nocą po około 2 godzin od zdarzenia wysłano ją karetką do szpitala w Gliwicach na neurologię i po stwierdzeniu, że krwiaków brak + wysłąno na najbliższy oddział int.opieki medycznej w Siemianowicach Sląskich.
Tam mama leżała prawie 3 tygodnie - nistety tylko sporadycznie otwierała oczy....nie ruszała rękami, nogami. Tylko odruch przełykania.
Opieka bardzo dobra , delikatny i wrażliwy ordynator.
W ubiegłą środę odesłano mamę do Gliwic, do szpitala, w którym miała robiony w fatalną noc tomograf.
Tego samego dnia pojechaliśmy z bratem zobaczyć się z mama i dopytać o szczegóły.
Mamę położono na salę R. Schludnie - stały nadzór pielęgniarski.
Dopytała co przywieź dodatkowo - jakie środki pielęgnacyjne.
Następnego dnia zabraliśmy ze sobatate - ma 75 lat i to on podjął reanimację zanim przyjechało pogotowie.
W czwartek wchodzimy na salę R a tam mamy nie ma. Znaleźlismy ja w sali męskiej oddzielona parawanem - na wprost drzwi wejściowych z korytarza a dokładnie naprzeciw schodów wejściowych na hol oddziału który jest w trakcie remontu.Pył, kurz, smród tytoniu, zimno dochodzące ze schodów, na które wchodzimy z korytarza prowadzącego do wejścia do szpitala. Panowie z firmy remontowej obsugują wycinarki, pilarki, wiertarki , huk nie do zniesienia - oddział neurologii - pacjenci z migrenami, bólem głowy, urazami....ale to Polska...pielęgniarki nerwowe, ile można pracowac w takich warunkach.... a pacjenci??????!!!!
Jak zobaczyliśmy mamę - tata wpadł w szok... zaczał mamę całować i przepraszać że ją ratował...że teraz musi leżeć jak nie chciany sprzet....mi serce pęka... nawet nie mam gdzie odłzyć pampersów , ręcznika...oliwka i wszystko co zostawiliśmy wczoraj odłożone do opakowania po pampersach i na brudnym krześle przy scianie...i nie wiem komu dać materac przeciwodleżeniowy kupiony wczoraj---bo oczywiście sziptal nie ma.
nikt nie umie mi odpowiedzieć na pytanie dlaczego przeniesono mamę. Nawet siostra oddziałowa - ponoć decyzja lekarza dyźurnego - mlodej Pani Doktor....dziwne, bo na sali R zostało puste łóżko...
Czekamy na rozmowę z Ordynatorem.... w końcu znalazł dla nas czas..... no i dowiedzieliśmy się że mama to stan wegetatywny....że Siemianowice wysłały mamę bo u nich w Szpitalu robiono tomografie... i to zbieg okoliczności że to właśni robił ją Pan ordynatot...wię musiał ją przyjąc....że musimy szukać dla niej środka...
Zadałam tylko pytanie dlaczego nikt z nami nie rozmawia... dlaczego na miłość Boską brak u nich wrażliwości..... dlaczego mama na tamtej sali....ii w odpowiedzi frazesy....i że o to musimy spytać zarząd szpitala....acha...i że szpital jest do leczenia a nie dla pacjentów w takim stanie jak mama....już miałam na ustach ... że dla mamy ten szpital jest do ......nie-leczenia a do "pomocy" w umieraniu.... ale nie powiedziałam tego... bo po co...
Po pomocy przyjaciół mamy juz prawie miejsce dla mamy w bardzo dobrym hospicjum...ale... kolejny problemmm.... mama karmiona jest przez sondę... musi być zrobiona gastrostomia żołądkowa.... bo przy sądzie robia sie odleżyny i z hospicjum musieliby ja transportować do szpitala na chirurgię...i z powrotem do hospicjum.
więc znów prośba do Pana ordynatora, zeby jak najszybciej zrobiono gastrostomie... ze hospicjum czeka....Koszmar.....DLACZEGO LEKARZE Z NAMI NIE ROZMAWIAJĄ...DLACZEGO DOWIADUJEMY SIĘ O FAKTACH ZAWSZE O KILKA DNI ZA PÓŹNO....DOPIERO KIEDY WPRASZAMY SIE NA ROZMOWE...TOTALNA SPYCHOLOGIA...
mam nadzieje, że mama ni słyszy tego wszystkiego co w jej obecności mówia....kocham ją bardzo i choć od wielu lat jest bardzo schorowana nigdy nie była dla nikogo ciężarem... w kazdy szpitalu i klinice choć nie maiła sił wszystko potrafiła zrobic wokół siebie sama...pielegnairki bardzo ją lubiały... bo niewiele musiały robić... nigdy się nie skarzyła...a teraz....trzeba był zrobić rewoltę żeby opieka była dobra...
czekamy na decyzję kiedy operacja...jutro będ ę dzwonic czy już coś ustalili...pewnie maja mnie doścale skoro chcą sie pozbyć niechcianego pacjenta...to powinni działac szybko...... tylko że przecież pojutrze święta.....a lekarze też chcą świętować.... czy mama zdąży do hospicjum - tam gdzie dobrzy ludzie będą nam pomagać...
najgorsze jest to, że nie możemy mamusi wziąść do domu - nie damy rady --- ma za duże obciążenia - ostra niewydolnosć krązenia...w styczni miała zaplanowane dializy..zaczynają się robić odleżyny... oddzialowa powiedziała że zrobimy mamie więcej krzywdy.... że w domu nie ma szans...
Boże...!!! jakże nam ciężko..... tak bardzo Ją kochamy .... to nasz Anioł...
Pozdrawiam Was Kochani.... dobrze że jesteście....