Czytam na temat tego naszego, radosnego schorzenia w różnych miejscach i czasem oczom własnym nie wierzę. Mam 33 lata, zdiagnozowano mnie w wieku 14 może 15 lat, uszczęśliwiono 3 grupą, bez renty rzecz jasna i puszczono w świat w którym wcześniej funkcjonowałem praktycznie jak zdrowy. Były potknięcia, był śmiech rówieśników i znajomych, ale co z tego? Zawsze żyłem aktywnie, od podstawówki biegałem przełajowo i na orientację, ze sprintów byłem zwolniony. Od podstawówki sztuki walki, najpierw judo potem tae kwon do. W szkole średniej co roku na wakacjach praca na budowie. Dalej koncerty, festiwale, imprezy, wysiłek fizyczny o zróżnicowanej częstotliwości i nasileniu. Leki owszem, przez moment, ale phenytoina nic nie dawała a po tegretolu zasypiałem, więc leczyłem się może rok farmakologicznie. Moim lekarstwem był i jest ruch i zapomnienie o chorobie, jest ona częścią mnie i będzie do śmierci i to nie powód do zalamywania się. Wysokie tramwaje czy autobusy, tysiące, miliony pokonanych z telefonem w ręku, bądź podciagajac się na barierkach, to było, jest i będzie. Maskowanie choroby nie jest trudne, a co ważniejsze nie jest potrzebne. Żyjmy jak zdrowi wśród zdrowych i nie wstydźmy się jeśli czasem przewrócimy się na ulicy. Trzymam za Was kciuki moi Drodzy.