Witam serdecznie,
Jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku gdy lekarze poinformowali mnie że są niemal pewni, że mam padaczkę a już otrzymałam kolejny cios - zgłoszą ten fakt do wydziału komunikacji i zostanie mi odebrane prawo jazdy.
Jeszcze leżę w szpitalu po tym jak straciłam przytomność. Jeszcze nie zrobiono mi wszystkich badań, a wyniki tych które zostały zrobione są doskonałe.
Generalnie jestem okazem zdrowia, wysportowana, silna, sprawna. Prawo jazdy mam od 20 lat, moją pasją są motocykle. Zjeździłam całą Europę i nigdy nic się nie działo, nigdy nie zdobyłam nawet pół punktu karnego, żadnego mandatu.
Owszem, czasem na przestrzeni kilkunastu lat- sporadycznie- zdarzały mi się utraty przytomności . Lekarze do tej pory zdecydowanie twierdzili, że to przemęczenie, przepracowanie, stres. Teraz ktoś postawił diagnozę - padaczka. Padaczka!
Z reguły przed tą utratą przytomności mam coś, co jak wyczytałam nazywa się aurą. Czuję, że słabnę a świat zaczyna wirować. Generalnie mam wtedy czas żeby zareagować, usiąść, położyć się, oprzeć. W samochodzie miałam takie coś raz - po przejechaniu ciągiem 2 000 km, po 19 godzinach za kierownicą non stop.
Przez dwadzieścia lat radziłam sobie za kierownicą samochodu i motocykla bez leków, teraz podobno z pomocą leków będę mogła lepiej funkcjonować, ale już bez prawa jazdy!. Ale samochody i motocykle to moja pasja! To niemal całe moje życie! Dlaczego mam zostać tego pozbawiona? Czy nawet jeśli okaże się,ze to padaczka to znaczyć będzie, ze jestem kimś gorszym? Kimś, kto nie ma prawa do swoich pasji? Komu odbierze się wszystko, co sprawiało mu w życiu radość i nadawało mu sens?
A praca.... Jak ja mam pracować bez możliwości prowadzenia samochodu? Mam małą firmę... kto zajmie się zaopatrzeniem? Kto dostarczy zamówienia klientom? Kto pojedzie po materiały do produkcji? Kto zapewni utrzymanie moim dzieciakom? Państwo polskie? Już to widzę :(((
Jestem załamana :(