aniux często niestety tak bywa że albo najbliżsi podejmują opiekę od samego początku, albo po prostu zostawiają na pastwę losu. Z moim tatą leżało dwóch innych panów. Jednego rodzina była po prostu nadopiekuńcza normalnie dzieci, rodzice i teście to najchętniej by ponieśli ciężar jego choroby na swoich barkach, zamienili się nawet na cierpienie byle mu ulżyć. Wszystkiego starali się nauczyć- mycia, karmienia rehabilitacji, od początku tylko dom wchodził w grę. Kiedy lekarz powiedział im o wysłaniu człowieka na rehabilitację to prawie, do rękoczynu doszło bo bali się że wywiozą go do zola na drugi koniec polski, dopiero po długiej rozmowie z pielęgniarkami i lekarzami pojeli o co chodzi.
Za to u drugiego człowieka było inaczej, najpierw wielka narada rodzinna w dniu wypadku pod ojomem, a potem po prostu tygodniami nikt się nie pojawiał Wiem że nie liczy się tego na sprawy materialne, ale nawet kostki mydła czy skarpetek mu nie kupili. Wielce kochająca dziewczyna która rzucała się we łzach w dniu przyjęcia na jego łóżko nigdy się już przez 12 tygodni nie pojawiła. W końcu krótko przed przeniesieniem chłopaka do jakiegoś dps czy jakoś tak. Pojawiła się starsza ok 80 lub ponad lat babciunia przyniosła jakąś piżamę i na tym się skończyło. To personel zebrał dla niego jakieś kosmetyki, ubrania i co tam jeszcze ??
Niestety nie miałam możliwości śledzić co dalej dzieje się z tym człowiekiem, bydajmniej do wypisu był w stanie wegetatywnym. I to jest miłość, więc niczemu już się nie dziwie