Gosiu, my odleżynę na pośladku hodowaliśmy 2,5 m-ca ;( To nasze niedopatrzenie częściowo, powinniśmy zwracać na to uwagę, ale skupiliśmy się na tym czy tata w ogóle to wszytko przeżyje. A potem... potem tata był podrzutkiem, my byliśmy rozdarci i dopiero na rehabilitacji naprawdę się przejmują i angażują... także trzeba WIERZYĆ, MIEĆ NADZIEJĘ I PILNOWAĆ OD POCZĄTKU - tak jakby to było pewne że z tego chory wyjdzie!
W ogóle czytam wątek od początku (bo jestem chora i siedzę w domu a nie w szpitalu) i widzę jak olali tatę. Mieliśmy rehabilitację przy łóżkową, która przynosiła efekt bo się kobitka z tatą polubiła. Chcieliśmy wykupić więcej rehabilitacji ale ordynator się nie zgodził, żeby przychodził prywatnie fizjoterapeuta. Reszty personelu tata nie trawił. Miał rurkę tracheotomiczną i nie wydawał głosu, ja najwięcej rozumiałam z ruchu warg. Tata nie współpracował z personelem (który zresztą nie poświęcał w ogóle uwagi czy wysiłku żeby spróbować się porozumieć), a personel uważał, że neurologicznie stan jest beznadziejny. Tylko ja widziałam szanse (a wtedy spędzałam z tatą max 1,5 h dziennie - tak się nieszczęśliwie los potoczył). Ordynator kardiologii był w szoku jak stwierdził, że tata nas poznaje, że się zdenerwował jak wyszliśmy (bo nas wyprosił na czas obchodu) i szukał nas wzrokiem! Leżeliśmy na tej kardiologii, każdego dnia widziałam postęp, uczyłam się nowych słów od taty, coraz więcej rozumiałam i umiałam odczytać, komunikowaliśmy się, a personel uważał że tata jest warzywem! Dla Was - tych, którzy przeszliście od stanu beznadziejności to żadna nowość, ale może będzie to czytał ktoś kogo dopiero dotknęła choroba. Lekarze często mówią to co widzą w ciągu 1 min obchodu. Reszcie personelu albo się chce albo się nie chce... Dużo więcej mogliśmy rehabilitować ale sami się baliśmy ruszać, bo każdy ruch sprawiał ból, pielęgniarki nawet nie przekręcały, w niczym nie pomagały, prywatnie nie pozwolili... Jak czytam, że chorych w śpiączce się sadza, pionizuje, u nas było to o wiele za późno! Dla pielęgniarek był szok że daję tacie widelec żeby próbował sam jeść. Raz trafił do ust, innym razem nie - nie udało się można się umyć, albo wyprać piżamę, ale SAM JADŁ. Albo do ręki kawałek mięsa, żeby sam brał do ust i gryzł, a kazali dawać papkę, tylko tata tak ruszał ustami jakby chciał gryźć, to po co papki? Papka wygodniejsza bo szybciej się zjada... Tak samo z piciem, zobaczyłam że tata jakoś za dobrze daje sobie radę przez słomkę, mówię tata próbujemy się napić ze szklanki i poszło. Tylko WY - NAJBLIŻSI najlepiej wiecie co chory lubi, widzicie na co reaguje. Może to oczywiste ale my straciliśmy za dużo czasu na dojście do tego żeby uwierzyć sobie, zdystansować się do rokowań lekarzy, zająć się tym co naprawdę jest istotne. Mina pielęgniarek bezcenna jak podniosłam tacie łóżko i dałam gazetę, a niech sobie chociaż obrazki poogląda... Może na neurologii jest inaczej, ale u nas problem neurologiczny to powikłanie i tkwiliśmy bezradnie na przechowalni - kardiologii.
To się wyżaliłam. Od jutra działamy dalej :)