Witam, jestem tu nowa, przechodzę przez to co wy. 14 grudnia 2012r czyli 1,5 miesiąca temu tata miał silny zawał, narzekał na bóle brzucha był nawet w ten dzień u lekarza, który nastraszył Go, że być może ma coś nie tak z jelitami, gdy wrócił starałam się tatkę uspokoić, poszłam do swojego pokoju i po 10min usłyszałam huk, mamy dużego psa który zawsze tak głośno się kładzie ale coś mnie podkusiło i zeszłam na dół, tata leżał w kuchni nieprzytomny, zadzwoniłam na pogotowie i ułożyłam Go na bok ( wtedy jeszcze oddychał), po chwili dostał palpitacji i przestał oddychać, zaczęłam reanimacje, po 10-15min przyjechało pogotowie, nie mogli przywrócić akcji serca, w drodze do szpitala tatuś podłączony był pod respirator, po 1h sam zaczął oddychać, lekarz stwierdził że to cud że żyje, rezonans wykazał ognisko o wielkości 9mm, ale tata miał je już przed zawałem, niestety jest w śpiączce, w szpitalu nie dawali nadziei że tata wyzdrowieje, wówczas to co zauważyłam to odczuwał ból, łaskotanie, ściskał rękę, otwierał oczy, udało Nam się załatwić miejsce w ośrodku i wczoraj nastąpił przełom, jak zwykle tacie streszczałam cały dzień co u mnie się wydarzyło i tata nagle zaczął ruszać ustami a po chwili usłyszałam szeptanie, niestety przez rurkę ledwo Go słychać, Pani kazała mi ją zatykać żeby lepiej było słyszeć, mam nadzieje że to oznaka że tata zaczyna się wybudzać, tata to dobry człowiek, całe życie poświecił na to żebyśmy mieli wszystko, zawsze był ze mnie dumny, dzisiaj powiedziałam mu że teraz ja jestem z Niego dumna że ciągle walczy i nie poddaje się :) nie traćcie nadziei, ja też ją ciągle mam!