Witam wszystkich. Mam 35 lat i 6 przepuklin kręgosłupa, no już 5 . Wszystko zaczęło się 6 lat temu. Źle stąpnęłam, zachwiałam się i coś zgrzytnęło. Od tamtego momentu w ciągu 2 tygodni przestałam chodzić. Przykurcz lewej nogi i potworny ból taki, którego nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. Leki, zastrzyki ie pomagały. Nie mogłam chodzić, siedzieć, ciężko było nawet z leżeniem. Diagnoza - natychmiastowa operacja. Szybko to wszystko się potoczyło. O 16 godz. przyjechałam do szpitala na ostry dyżur, a o 20 operacja. Po wszystkim ciężko dochodziłam do siebie. 5 miesięcy na zwolnieniu i gdyby nie sanatorium pewnie do pracy szybko bym nie wróciła. Na jakiś czas wystarczyło, oczywiście nie było takich dni, żeby ból nie dawał o sobie znać, ale z racji tego, iż jestem do niego przyzwyczajona (taki cichy przyjaciel ) dawałam radę. 5 lat ciągłe rehabilitacje z diagnozą "stan po operacji". Jednak coś nie dawało mi spokoju, że to owy "stan". Pani neurochirurg, u której się leczyłam nie chciała mi dać skierowania na rezonans nie widząc w tym sensu... Obeszłam jej osobę i udało mi się wycyganić magiczny papierek, o który tak ciężko. I co się okazało: w skrócie 6 przepuklin badając tylko dwa odcinki szyjny i lędźwiowy. Nie będę pisać wszystkiego, bo trochę tam tego jest :(. Kolejny rok rehabilitacji. Życie "dyskopatki" nie jest wesołe i usłane różami. Do szału doprowadzała mnie niemożność wykonania przyziemnych obowiązków typu: mycie podłogi, grabienie trawnika, pielenie grządek... Gdyby nie prezent w postaci przepuklin, mogłabym góry przenosić. Jestem osobą żywiołową i szlag mnie trafia, kiedy patrzę na coś, czego nie mogę zrobić. W czerwcu br. w pracy lekko coś dźwignęłam i poczułam ból w prawej łydce jakby "zakwas". Dwa tygodnie ze łzami w oczach chodziłam do pracy, ale 07.07 już nie dałam rady. Pomyślałam: wezwę pogotowie, zrobią badania i podejmą decyzję. 6 godzin na izbie przyjęć (w bólu na leżance) i niczego się nie dowiedziałam, oprócz tego, że mam masywną przepuklinę L5/S1. Ale tomografii lekarze nie uznają i trzeba zrobić rezonans. W szpitalu mają, ale nie robią... bezsens. Całe szczęście, że należę do medicovera i od lekarza pierwszego kontaktu udało się wycyganić skierowanie (oczywiście mój mąż to zrobił ja nie byłam w stanie się poruszać). Z ciężkim bólem zrobiłam badanie i znowu w trybie pilnym pojechałam do szpitala. Po obejrzeniu rezonansu lekarz zdziwił się, że jeszcze jakoś chodzę. Zalane wszystko. Dwie godzinki i na stół - jak ja to "lubię". Dziś 3 i pół tygodnia od operacji, nie biorę już leków (działała tylko doreta i mydocalm), ale świetnie nie jest. Najgorszy problem mam ze wstawaniem z łóżka. Leżę i chodzę jak w zaleceniu. Zakaz siedzenia, skręcania, dźwigania itp. przez 6 tygodni. Jednak nadal czekam na brak bólu. Boli mnie noga prawa jak wstanę tzn. mam taki jakby przykurcz pod kolanem do momentu rozchodzenia. Nie daj Boże kichnąć lub kaszlnąć, ale i tak jest chyba trochę lepiej niż po pierwszej operacji. No dobra kończę (trochę się wyżaliłam) bo nie będzie chciało Wam się czytać.
Pozdrawiam wszystkich cierpiących. Musi być lepiej :)