Długo zbierałam się, by napisać historię naszej rodziny, ale wiem, że codziennie pojawia się ktoś, kto staje przed największą tragedią i szuka nadziei wszędzie, gdzie to możliwe. Mnie nadzieję dały dwie historie – oby moja uczyniła to samo osobom, które czeka walka o zdrowie i życie najbliższej osoby.
28 grudnia rodzice załatwiając sprawy pogrzebowe dziadka mieli wypadek samochody. Samochód ciężarowy z dużą prędkością uderzył w prawy bok auta. Niestety tam siedziała moja mama. Tata również odniósł obrażenie, zdecydowanie mniejsze i po 7 dniach wyszedł ze szpitala. Mamę helikopterem przetransportowano na oddział intensywnej terapii. Miała uszkodzony duży obszar mózg, płuca się zapadały, wszystkie żebra były złamane w obu kierunkach, miednica zmiażdżona. Lekarze nie dawali mamie większych szans, bo miała trzy strefy uszkodzeń, które zazwyczaj kończą się śmiercią. Nastawiali nas, że umrze w ciągu trzech dni.
Nie umarła. Ja i moja siostra każda dnia dostrzegałyśmy drobne znaki, że ona do nas wróci. Lekarze byli odmiennego zdania. Pokazując mi tomografię mózgu, gdzie ¼ była uszkodzona, sugerowali, że nadziei zbyt wiele nie ma. Tylko raz usłyszałam, że ludzie wychodzą z takich urazów, częściej jednak mówiono, że świadomość już nigdy nie wróci, że mama zostanie warzywem. Gdy stan delikatnie się ustabilizował mogłyśmy w słuchawkach puszczać jej ulubioną muzykę, siostra czytała jej książki i czasopisma. Każdego dnia ktoś przy niej był. Była 5 dni w śpiączce, po odłączeniu sedacji odruchy były znikome, co sugerowało wegetację. Jednak mama nie dała za wygraną, choć obrzęk mózgu cały czas się utrzymywał i był nieoperacyjny.
Zaczęło się od otwarcia jednego oka po około tygodniu, a gdy słuchała muzyki ruszała prawą stopą. Po usunięciu drenów z płuc rozważano tracheotomię, jednak mama zadecydowała inaczej – zaczęła oddychać sama. Szybko przeniesiona ją z OIT na oddział chirurgii. Tam opieka jest zdecydowanie słabsza, bo personelu jest mniej. Moja siostra zrezygnowała z pracy, by codziennie dbać o mamę. Zmieniać pieluchę, myć, czytać. Dało to efekt, kolejny cud. Mama karmiona była sondą, sama ją wyjęła, bo chciała jeść sama. I jadła. Prawa strona ciała była w pełni sprawna, lewa - całkowity
niedowład. Jednak reagowała na nasze polecenia, machała do mnie ręką podczas wideoczatu. Lekarze jednak tego nie wiedzieli. Gdy zastąpiłam siostrę na tydzień wydarzył się kolejny cud. Miesiąc po wypadku mama zaczęła mówić. Zaczęło się cicho, od pojedynczych słów, przez parę minut dziennie. Każdego dnia było głośniej i więcej. W końcu i lekarze też usłyszeli - ależ oni byli wtedy zdumieni.
W połowie stycznia mama pierwszy raz usiadała, lekarze stwierdzali, że trzeba szukać ośrodka rehabilitacyjnego. 31 stycznia, czyli właściwie miesiąc po wypadku mama trafiła na oddział
rehabilitacji neurologicznej. Tam zaczęło się od ustabilizowania pozycji siedzącej, po tygodniu była pionizacja i pierwsze kroki. Najpierw mama jeździła na wózku, po miesiącu już chodziła o kuli. Zdjęto też cewnik, by mogła zacząć uczyć się korzystania z łazienki. Jednak nie była w stanie zapamiętać co jadła na obiad czy kolację oraz jak nazywa się lekarz lub fizjoterapeutą, dlatego poruszała się tylko pod opieką naszą lub pielęgniarki. W połowie marca pamiętała już dużo więcej i dostała pozwolenie na samowolne chodzenie – to był krok milowy.
Wiem, że brzmi to trochę jak bajka. Ale nie jest tak różowo. Niedowład lewej strony ciała utrzymuje się w rejonie braku. Rękę może podnieść tylko do granicy klatki piersiowej, wyżej odczuwa ból. Lewa stopa nieustannie boli i jest spuchnięta. Tomografia głowy wskazała malację okolicy styku płatów skroniowego, potylicznego i ciemniowego. Konsekwencją jest akalkulia, czyli utrata zdolności liczenia. Problemem jest też wskazywanie dat, wieku, godziny. Trudno jest jej zapamiętać drogę, dlatego w ośrodku zgubiła się, mimo że od sali gimnastycznej do pokoju dzieliły ją tylko dwa korytarze. Mama też anomię, czyli problem z nazywaniem przedmiotów. To, że nie „pamięta słów” bardzo ją denerwuje, bo jest świadoma swojego stanu. Wszystkie te dolegliwości były leczone w ośrodku, m.in. krioterapia na bark oraz terapia z neurologopedą.
Mama od 9 kwietnia jest w domu. Szybciej niż ktokolwiek by pomyślał. Pamiętam jeszcze słowa lekarza ze szpitala, że cudem będzie jeśli mama cokolwiek zrobi przy sobie. Dziś mama sama się myje, ubiera, robi sobie kanapki, kawę dla gości, obiera ziemniaki na obiad. Cały czas jest przy niej tata, bo pamięć krótkotrwała nadal szwankuje. Nie wiadomo jakie są szanse na poprawę aktualnego stanu, ale walczymy o kontynuację leczenia ambulatoryjnego, choć kolejki są dość duże. Na szczęście w domu nie brakuje jej motywacji, a spacery z tatą dają jej mnóstwo radości. Tacie również.
Mogę szczerze Wam powiedzieć, że dopiero teraz wiem, czym jest szczęście. Mimo, że mama żyje w świecie bez liczb i rzeczowników cały czas nas rozśmiesza i tak samo jak przed wypadkiem – martwi się o każdego. Uwierzcie, cuda się zdarzają! - Aneta