Witajcie Szyjki
Już od wielu miesięcy nic nie pisałam (czytam na bieżąco), ale u mnie bez zmian.
Dla przypomnienia: w lutym ubiegłego roku dopadła mnie koszmarna rwa z porażeniem lewej strony i pełnym wachlarzem efektów neurologicznych. Z MRI wyszła dyskopatia wielopoziomowa, skonsultowałam wyniki z 3 neurochirurgami. Opinie były zgodne - wstawienie 2 lub nawet 3 implantów i plastyka osteofitów.
W tzw. międzyczasie stosowałam się rygorystycznie do Kodeksu Szyjek, chodziłam na akupunkturę (pomogła przeciwbólowo) i zaliczyłam wizyty u spondyliatry (nowy pakiet zaleceń w związku z diagnozą wrodzonej wiotkości wielostawowej).
W okolicach maja-czerwca czułam się już całkiem znośnie. Ból ustąpił całkowicie, a efekty neurologiczne stopniowo się wycofały. Subiektywnie poczułam się jak zdrowy człowiek, ale nadal pilnowałam Kodeksu Szyjek.
W listopadzie zrobiłam kontrolne MRI, które obiektywnie stwierdziło pogorszenie. Ale neurochirurg stwierdził, że ważniejsze jest moje samopoczucie i neurologia niż wynik. I zalecił "kulanie się" w takim stanie jak najdłużej - tzn. poparł stosowanie się do naszego kodeksu, zakazał jakiejkolwiek rehabilitacji, masaży. Generalnie mam szyi nie tykać i nikomu na to nie pozwalać. Im dłużej uda mi się trwać w miarę dobrym stanie bez operacji (tj. prawdopodobnie usztywnienia 3 poziomów), tym lepiej dla reszty mojego zwichrowanego kręgosłupa. Bo operacja w odcinku szyjnym odbarczy mi nerwy, ale niestety przeciąży pozostałe odcinki.
Mam być grzeczna, trzymać rękę na pulsie (kontrolne MRI i obserwacja objawów) i miejsce w kolejce do szpitala.
Czemu o tym wszystkim piszę? Piszę przede wszystkim z myślą o Szyjkach PRZED, które znękane bólem i neurologicznymi utrapieniami borykają się z decyzją o operacji. Każdy sam musi podjąć decyzję w swoim własnym imieniu i każdy jest indywidulanym przypadkiem. Ale uważam, że warto mieć jak najwięcej informacji z różnych źródeł.
Ja jestem przypadkiem, który ma dyskopatię wielopoziomową (w każdym odcinku kręgosłupa), poza dyskopatią mój kręgosłup ma też inne dolegliwości = nie jest tak, że mam tylko chorą szyję, a reszta w normie fizjologicznej. Na to wszystko nakłada się jeszcze wiotkość wielostawowa. W MOIM przypadku operacja szyi jest gaszeniem pożaru komina (gdy się rozpali), ale równocześnie zalaniem i uszkodzeniem pozostałych części domu. Jak pożar będzie, to bezwarunkowo gasić trzeba, ale póki co lepiej zrobić wszystko co się da, by stało się to jak najpóźniej.
I w moim przypadku ewidentnie naskuteczniejsza jest, jak dotąd, całkowita zmiana życia. Nie jest to łatwe ani w taki organizacyjny sposób, ani - być może przede wszystkim - psychicznie....
Na szczęście mam pracę lekką, czyli biurową. Z dobrym krzesłem, monitorem na wysokości oczu. Nie mam małych dzieci, które wymagają fizycznej "obróbki". Mam swój "wózek inwalidzki", dzięki któremu nie jestem zdana na komunikację publiczną, na dźwiganie zakupów, itp. itd. O tyle mi łatwiej żyć "grzecznie".
Ale to działa i to jest to, na co JA mam wpływ:) A o tym, na co wpływu nie mam, już nauczyłam się nie myśleć. Szkoda prądu.
Życzę wszystkim Szyjkom PRZED i PO, bezbolesnego wieczoru i reszty życia:)
Dziasiaj jestem jeszcze PRZED, ale kiedyś będę PO