Witam, mam 16 lat i od 10 lat choruje ma padaczkę. W wieku 6 lat dostałem pierwszy atak padaczki, miałem po kilka ataków dziennie. Stosowałem różne leki, mieszkałem przez kilka miesięcy w szpitalu gdzie było mi smutno, ale często moja kochana mama przyjeżdżała do mnie z tatą i zostawała ona na noc. Po jakimś czasie stosowania leków napady ustąpiły.
Lekarz po trochę zaczął odstawiać dawkę leków, w końcu się niby wyleczyłem, lekarz pogratulował, ja i moi rodzice cieszyliśmy się bardzo.
Po 2 latach nie stosowania już leków dostałem napad padaczki, moi rodzice byli przerażeni. Zacząłem od nowa zażywać leki przypisane przez lekarza. Ataki ustąpiły w ciągu dnia, ale niestety w trakcie snu wracały. Do dzisiaj mam ataki w nocy podczas gdy śpię, ale nie trwają dłużej jak mniej więcej 3 lata temu, gdy trwały one nawet do 5 minut a może nawet i więcej.
Wygląda to tak że śpię, nagle gwałtownie się budzę i czuję w głowię że teraz dostanę napad.
Moja głowa zaczyna drżeć i po woli zaczyna obracać się w prawą stronę, próbuje to powstrzymać, ale to jest niestety silniejsze. Moje ciało robi się sztywne i go nie czuję, teraz zaczynają się drgawki w całym ciele. Kiedy atak ustępuję, przez kila sekund nie mam czucia w rękach i nogach i ciężko mi się w ogóle poruszyć. Potem zasypiam i budzę się w fatalnym stanie, źle się czuję, nie mam ochoty na jedzenie, boli mnie głowa, chodzę jak zombie i mówię bardzo nie wyraźnie. Dopiero po jakiejś godzinie zaczynam dochodzić do siebie.
Boję się że z tego nie wyjdę i nie będę mógł mieć prawa jazdy, nie będę mógł spać ze swoją dziewczyną itd.
Za kilka dni będę jechał na 3 dni do szpitala w Oslo na obserwację.
Dodam że nie wykryto u mnie żadnego urazu w mózgu.
Bardzo współczuje wam epileptykom i życzę wam powodzenia w leczeniu! Pozdrawiam :)