Dla zoobrazowania sprawy i problemu -> mój chłopak (lat 24) choruje od ponad roku. Leki bierze od roku. Podam trzy sytuacje powiązane z alkoholem, żeby uświadomić ->
Wakacje. Jedno piwko przecież do kolacji i grilla nie zaszkodzi. Akurat tak się złożyło, że piwko pite było ok godz. 22, czyli godziny gdzie zbliżało się zażycie dawki leku. I co? Nad ranem atak. (dodam, że chłopak ma napady tylko w trakcie snu, albo od razu jak się położy i zaśnie i się przebudzi, albo nad ranem - w płytkiej fazie snu).
Druga sytuacja -> parapetówka mojego brata, wcześniej imieniny teścia. Kilka kieliszków wina do obiadu (chyba z 4), później dwa drinki u mojego brata na imprezie i na koniec jeszcze jeden kieliszek wina u mojej rodziny. Ataku nad ranem nie było fakt, ale dzień później przyszła nocna zmiana w pracy. Powrót ok 8 do domu, sen i o 10 budzik na wzięcie tabletki. Tabletka zażywa, kładzie się dalej spać i co? - napad. Od tamtego momentu (bo trzech już napadach po nocnej zmianie) zrezygnował z nocnych zmian w jakiejkolwiek pracy.
Trzecia i ostatnia - sylwester. Ojciec chłopaka jest lekarzem-chirurgiem z dłgim stażem. Powiedział, że może wypić coś, ale nie ma przesadzać. Zamiast wieczornej dawki leku, dostał zastrzyk (który działa jak lek normalnie, ale nie bierze ich, bo są zbyt drogie). Wypił za dużo, choć go hamowałam. Nad ranem atak.
Chyba już nic więcej mówić nie muszę