Joasiu!!!
Doskonale cię rozumiem. Mojej mamie też nie dają nadziei. Czasem jestem załamana. Czasem ryczę, nawet przy mamie, choć staram się powstrzymywać.
Ale nauczyłam się już trochę, że nie wszystko co mówią lekarze jest prawdą. Po pierwszej operacji lekarka powiedziała nam, że z trzustki mamy niewiele zostało, rozpada się, nie ma nadziei i mamy przygotować się najgorsze. Teraz trzustka mamy jest w dobrej formie i mama nadal żyje. Potem powiedziano nam, że z mózgiem jest kompletnie beznadziejnie, są zmiany w korze mózgowej i mama prawdopodobnie umrze. Niedługo po tym mama zaczęła otwierać oczy, co lekarze uznali za dobry znak. I choć od tamtej pory nie ma większych postępów, to wierzę, ze jeszcze będzie dobrze. Lekarze mówiąc same złe rzeczy zabezpieczają się na wypadek pogorszenia stanu, żeby potem rodzina nie miała podstaw do zarzucenia im: "przecież pan doktor mówił, że będzie dobrze. Coś schrzaniliście." Naprawdę tak jest, bo znajomi, którzy mieli problemy zdrowotne ze swoimi dziećmi, potwierdzają, że spotkało ich to samo.
Ostatnio "miły" lekarz powiedział mi, że owszem w Bydgoszczy działają cuda i mogą nawet mamę przetransportować, ale nie mam co liczyć, ze ją przyjmą, bo będzie tylko zajmowała miejsce komuś, kto rokuje, bo mama w ogóle nie rokuje. Taka subtelność lekarska. Ten sam lekarz powiedział do taty (który zresztą jest kompletnie załamany sytuacją): "tej pani, to już bliżej do ziemi..."
Po prostu brak słów!!!
Owszem, chce się wyć. Ale trzeba zacisnąć zęby, nie poddawać sie i oczywiście nie słuchać tego co mówią lekarze. Jeden lekarz nie daje nadziei, a inny owszem, twierdzi, ze jest poprawa. Trzeba walczyć. Nie dawać się zbywać i robić wszystko co możliwe, aby przywrócić bliską osobę do świata.
Powodzenia!
Agniecha