Z moim zabiegiem pewne perturbacje były, bo pierwotnie miałam termin na czwartek /przyjeli mnie do szpitala 1 listopada/. Niestety, doczytali się jakichś cudów kardiologicznych /rodzinka niezle obciążona/, jakiegoś migotania przedsionków itp i zarządzili bardziej szczegółówe badania. Przy okazji wylazłó ze mam guzki tarczycy /chyba po córce odziedziczyłam/. Wysłali do kardiologa i ten na mnie nakrzyczał, ze nie biorę statyn, a potem zezwolił na znieczulenie pod warunkiem, ze na sali ma być kardiolog - mimo ze stwierdził zdrowe serduszko.
Po zabiegu byłam rzeczywiście długo w szpitalu / w sumie 18 dni/ i własciwie wyszłam na własna prośbę, bo juz świrowałam w tej armosferze. Po zabiegu dusiłam się i bardzo mnie bolało w klatce piersiowej /płyn w płucach - ale i płuca mam słabsze niż przeciętny oddychacz/, dlatego może mnie tak trzymali. Poza tym mój doktor to anioł wcielony, bardzo opiekuńczy itd.
Widziałam, że po zabiegach wypisują jeszcze ze szwami, dlatego szczęśliwa byłam, że mi je wyjęli na oddziale. Miałam szyję szytą szwem kosmetycznym i mimo, że cięcie jest bardzo szerokie, nie powinno być blizny.
Jagodo, jeśli chodzi o zycie pooperacyjne, to ja mocno słaba jestem, to w końcu był mój trzynasty zabieg w pełnej narkozie ale daję radę. Gdyby nie mój domowy cerber /mężuś kochany/, który mi nic nie pozwala robić, rzuciłabym się wbrew przykazaniom do różnych robót.
Z chodzeniem nie ma problemu, w dzień nie leżę, bo jestem ruchliwa z natury - teraz bawię się haftowaniem kartek świątecznych.
Dzisiaj przeszłam kilka kilometrów - spacer z pieskiem.
Najważniejsze po operacji jest nie popaść w przesadę i nie myśleć o sobie jako o chorej istocie.
Psychika najwazniejsza.