Dziękuję, Marcinie
Podejrzewam, że "mój" doktor miał na mysli to, że jestem zbyt ruchliwa i za szybko chcę wrócić do normalnego zycia. W ciągu kilku lat naszych kontaktów przekonał się, że raczej nie przejmuje sie swym stanem zdrowia i jestem bardzo 'biegająca". Kiedy przywołałam mu szyjny okres pooperacyjny - kiedy praktycznie z dnia na dzień wróciłam do normalnosci, mimo, że zabieg był bardzo powazny, powiedział, że Ls inaczej sie regeneruje a u mnie to juz szczególnie. Mówił ze to potrwa pół a nawet rok jesli nie dlużej.
Mówiłam mu, że malo co robię, a on tylko się znacząco usmiechnął. Pytałam co według niego oznacza całkowite ograniczenie aktywności, powiedział "pani nie biega tylko odpoczywa i zdrowieje" - cokolwiek by to mialo znaczyć. Lekarka rehabilitantka powiedziała mi ostatnio, że tylko spacery, żadnych prac domowych i szarpiącego za smycz psa.
Nie wiem, co doprowadzilo do mojego stanu przedoperacyjnego. Wiem, ze kiedy byłam po raz pierwszy operowana, lekarz dziwił sie, co mi się w kręgosłup stało /zadał 3 pytania - czy uprawiam wyczynowo sport, czy pracuje fizycznie i co robiłam w dzieciństwie/ - ja przypuszczam, że to, iż dzieciństwo w części spędziłam na zesłaniu u krewnej, u której pracowałam ponad sily jako małe dziecko/.
Wiem, że wtedy była
stenoza i przpukliny na 2 poziomach. Nie wiem, co jeszcze, bo mi nie zrobiono pooperacyjnego zdjęcia ani TK. Po dwóch latach bylo jak było, wtedy kazdy, kto oglądał wynik MRI, łapał się za głowę. Słuchałam z oslupieniem komentarzy, że ktos poszałał zdrowo w moim kręgosłupie. To poszalenie to była laminectomia na 3 poziomach, bez zalożenia jakiejlkolwiek stabilizacji. No i oczywiście wtedy wróciłam do ulubionej jazdy na rowerze, czasem piłki i nart.
Udalo mi sie wyciągnąc z obecnego doktora /i z netowej lektury oczywiście/, ze to, co sie dzialo, moglo być następstwem pierwszej operacji. Moj kręgoslup wyglądał na TK jak lużno porozrzucane kregi, rozsypane bezładnie/nazwano to podwichnięcia, antelisteza, retrolisteza, kregozmyki/, dodatkowo ogromna skolioza prawostronna, która w ciągu pół roku od ostatniego badania posunęła sie przerażająco. Oprócz tego na kazdym poziomie przepukliny modelujące, uciskające i co tam jeszcze mozna wymyślić, stenoza na 3 poziomach, ucisk porozrzucanych kręgów i dysków na rdzeń, pogrubienia i
zwapnienia róznych wiązadel no i oczywiście duże zwyrodnienia samych kości. Kazdy, kto widział te wyniki, dziwił sie, że chodzę o wlasnych siłach i co najwazniejsze, ze mnie w zasadzie nic nie boli.
Trudno tu dociekać, co stalo sie przyczyna takiego stanu rzeczy. Pracowałam jako nauczycielka, więc raczej szyjny sie tu niszczy niż ls. Przed operacjami byłam bardzo aktywna fizycznie, siedziałam tylko podczas poprawiania prac. Jeżdziłam na wielkich odległościach na rowerze /swojego czasu też po górach na krechę/, pływalam, jeżdziłam na nartach, przewędrowałam wiele kilometrów na własnych nogach, grałam w kosza i siatkówke /w siatkówke nawet w czasie studiów w AZS/. Robiłam jeszcze wiele ciekawych rzeczy - z pewnoscia jednak nie siedzialam. Wszyscy rehabilitujący mnie twierdzą, ze po pierwszej operacji zaczęłam chodzić i nie zostałam na wózku własnie dzieki bardzo silnym mięsniom, teraz tez mój "gorset" budzi uznanie.
Staram się wszystko robic ergonomicznie, nauczono mnie zachowań kręgosłupowych i się do nich stosuję.
To ja nie wiem, co jeszcze dobrego mogę dla swoich pleców robić.
Dziś zaczynam bawic się tasmami i twoche izometrii.
Metoda, o której wspominasz, bęzi emoim dobrodziejstwem w Korfantowie, gdzie mój osobisty rehabilitant będzie mnie układał przez godzine dziennie.
Swoja droga, świetny ośrodek - czekam na pilne wezwaniie telefoniczne i jadę.
Teraz idę na zabiegi, dzisiaj zaczynam magneto. laser i lekki masaż rozluzniający. mam nadzieje ze moje kości się zaczną zrastać.
Wybacz, Marcinie, i Wy, kochane Szyjki, że przydługie te moje lamenty ale czasem trzeba. Prosze o wyrozumialość i pozdrawiam serdecznie