Witam,
Nie jestem na tym forum nowa. Aczkolwiek wątek, który założyłam dobry rok temu ucichł, nie chcę już tam wracać, założyłam nowy. Jeśli podobny temat się już pojawił - proszę, niech odeśle mnie ktoś do niego. Jeśli komukolwiek będzie się chciało to wszystko tu przeczytać, albo o odpowiedzieć - podziwiam i z całego serca dziękuje.
Mam obecnie 21 lat, studiuję na trzecim roku w Poznaniu. Od ponad 2 lat jetsem w związku z chłopakiem (24 l), który na epi zachorował ponad rok temu.
Pierwszy napad miał miejsce 16 grudnia 2013 r nad ranem, ok 8. Drgawki, ślinotok, napięcie mięśni. Wszystko to trwało kilka minut. Wyrwałam się ze snu i przeraziłąm tym, co widziałam. Widziałam to pierwszy raz w zyciu, nawet nie pomyślałam o napadzie padaczkowym. Zadzwoniłam po pogotowie. -> byliśmy sami w mieszkaniu.
Następne napady zdarzały się w odstępach co 2 tyg. Zawsze we śnie - albo nad ranem, albo kiedy się położył i "przebudził", albo w tej fazie, kiedy już prawie zasypiamy -> wiecie o czym mówię.
Wiadomo - badania. Eeg - powtózone 2 razy bo wyszły jakieś zmiany. Lekarz określił jasno "podejrzenie padaczki". Rezonans magnetyczny ukazał małą torbiel po prawej stronie 7mm na 9mm. -> obecna do dziś.
Po 4 takim napadzie chłopak dostał leki. Vetira 1000mg po pół tabletki rano i wieczorem. I było dobrze! Byłam wniebowzięta i szczęśliwa. Z racji mojego charakteru (jestem b.opiekuńcza, nerwowa, za dużo myślę) minęło trochę czasu zanim wróciło moje zycie do normy. Zanim normalnie przy nim zasypiałam i nie bałam się. Zanim zaczęłam przesypiać całe noce. Przeżyliśmy cudowną wiosnę i lato. Następny napad miał miejsce ponoć na początku maja (nie było mnie wtedy z nim - nie mówił mi o tym, miałam jakieś zaliczenia na uczelni a on nie chciał mnie martwić - później zapomniał). A więc do 3 sierpnia było ok, bo 3 sierpnia dostał ataku nad ranem. Byłam załamana, po 6 miesiącach atak, a było tak dobrze. Wiedziałam, że leki mają za zadanie zahamowanie napadów, albo wyeliminowanie ich do minimum. No nic, powiązaliśmy to z wypiciem dzień wcześniej piwa - alkohol, te sprawy, a później wzięcie dawki leku - wszystko w krótkim odstępie czasu. Następny napad 3 tyg później - poważniejszy, pod koniec sierpnia, również nad ranem - wtedy spadł z łózka, niestety nie zdażyłam go przed tym powstrzymać, trochę się poobijał. Wtedy już nie było alkoholu, nie wiedzieliśmy skąd napad.
We wrześniu 2014 wyjechałam na miesiąc na praktyki w Bieszczady. Kontaktowaliśmy się codziennie - on nie pracował w ogóle w tym okresie odkąd zaczął się leczyć, tzn. pracował ale to takie prace "nieudane" - w sensie miało byc pięknie, a wychodziło jak zwykle. Zaczął pracę w październiku. Dobrze płatną, wygodną. Niestety - na trzy zmiany. Mówiłam od początku, że nie powinien pracować na nocne zmiany. Ale chciał "sprobować". Zdarzyło się, że miał ataki trzy razy po nocnej zmianie. Wiedzieliśmy, że próba okazała się nieudana - rzucił robotę. Od grudnia dostał oprócz Vetiry (w między czasie po tych napadach wcześniejszych miał zwiększoną dawkę) dostał Gabitril. Miał atak w nowy rok (alkohol, tak myślę - po tym czasie powiedziałam jasno - koniec z alkoholem do końca życia - brzmi strasznie dla niektórych młodych ludzi - jeżeli go z nim zobaczę, nie wiem jak to się skończy dla naszego związku). Następny napad 27 stycznia. No cóż, wtedy pracował dwa dni pod rząd 12h na stacji. Już było omawiane z neurologiem, że nie pownien tak pracować, w sensie w takim systemie. Następny napad - walentyki 14 luty (dzień święty święcić?). Wtedy udaliśmy się znow do neurologa. Kazała odstawić Gabitril, przepisała Depakine 500, którą miał zażywać na noc z Vetirą x2. Tak też zrobił tego dnia, kiedy wykupiliśmy receptę i ...nad ranem atak. W odstępach 5 dni. Byłam załamana. Od tego czasu (od czwartku, dziś niedziela 22.02) jestem wrakiem. Nie śpię w nocy z nerwów, boje się, że dostanę za chwilę od niego smsa, albo telefon, że miał atak (nie mieszkamy razem, aczkolwiek widujemy się niemal codziennie, spędzamy dużo czasu razem). Kiedy tylko mogę staram się zostawać z nim na noc, choć to dla mnie niestety zawsze wtedy - nieprzespana noc. Dlatego kiedy mam jakieś ważne dni - nie zostaję u niego (np. egzamin na następny dzien). Umówiliśmy się również, że gdy pracuje po 12h nie przyjeżdża do mnie później, tylko wraca do domu, je kolacje i odpoczywa. Do tego wszystkiego teraz, gdzie pracuje (na stacji) pracuje tylko do końca lutego, nie przedłużają z nim umowy z racji tego, że powiedział iż nie może pracować na nocne zmiany. Początkowo pracodawcy zaakceptowali ten fakt, ale teraz to stanowi już problem (mhm). Znowu zostanie bez pracy.
Naczytałam się w necie o SUDEP. Że dotyka głównie osób mających napady w trakcie snu (super), że spotyka ludzi 20-40 lat (ekstra), że w ogóle epi skraca życie od 2 do nawet 10 lat (rozpacz).
Po tym ostatnim ataku w czwartek rano, wykonaliśmy telefon do neurologa, jej reakcja "brałeś depakinę wieczorem i nad ranem atak? o cholera". Kazała brać ją równiez rano. Ktoś z Waś ją stosował? Wie, czy może na efekt trzeba dłużej czekać? Czy skorotak się zdarzyło, to znaczy że juz nie zadziała?
Planujemy również wizytę w Warszawie. Tam jest jakaś Pani doktor i jej ojciec profesor specjalizujący się w leczeniu wyłącznie padaczki. Może ona doradzi jak leczyć i czy idziemy w dobrym kierunku.
Również kontakt z jakimś neurochirurgiem w Bydgoszczy. On oceni co z tą torbielą. Operacja nie wchodzi w grę, Pani dr tłumaczyła jak to działa. Aby ją usunąć, trzeba jakoś się tam dostać -> powstają blizny itd, a te blizny wywołują padaczkę. Eh, czyli pozbylibyśmy się rzekomego problemu - torbieli - a powstałaby znowu padaczka. Była mowa o laserze, który ją usunie, ale tego nie ma jeszcze w Polsce ani w Europie - tak twierdzi neurolog. No cóż, trzeba czekac.
Dodam również, że od jakiegoś czasu oprócz tych napadów nocnych, wczesniej nie było objawów w dzien. Nawet zanim chłopak rozpoczął leczenie. Teraz - od jakiegoś czasu - hm, może miesiąca, dwóch - dostaje "wyłączeń" w dzień. Zagapia się na jakiś czas, trwa to kilka sekund. W trakcie odpowiada na pytania tak wolno, albo nie reaguje wcale. No i zawsze po jest troszkę taki nieobecny i po czasie idzie do toalety (jak po ataku). Wcześniej zdarzało się to - owszem. Pamiętam to nawet we wakacje 2014, na spacerze w lesie, zagapiał się i się uśmiechał. Ale to wszystko. Zdarzało się bardzo rzadko. Teraz? Cudem jest jesli w ciągu dnia się nie zdarzy. A zdarza się codziennie po dwa, trzy razy. Wczoraj cztery. Czy na leczenie tą Depakiną trzeba czekac? Czy to zalezy od organizmu? Martwi mnie to, że to wszystko się nasila. Przeciez powinno byc lepiej, a jest coraz gorzej...
Jestem wrakiem emocjonalnym. Od czwartku nic mnie nie cieszy. Jestem przygnębiona i rozdrażniona. Mało jem, mało śpię. Nie uśmiecham się. Kocham tego człowieka nad życie, jest dla mnie wszystkim, nie wyobrażam sobie iść przez życie bez niego. Staram się być dla niego wsparciem, chcę nim byc - ale czasami mi wstyd kiedy to on mnie pociesza i dodaje otuchy i odwagi. Przecież do chol*** powinno byc na odwrót!
Teraz siedzę, jest niedziela. Jest po sesji, ukochany śpi w domu, a ja siedzę u siebie w domu. Zerkam co chwilę nerwowo na telefon. Boje się. Nigdy nie wiedziałam co znaczy strach o życie drugiego człowieka. Człowieka bez któego jestem nikim i czuje się ...niekompletna.
Wylałam już morze łez. Wiem, że nerwy i łzy nic nie dadzą. Może znalazłby się ktoś - kto od czasu do czasu mógłby ze mną porozmawiać? Dodać odwagi, siły? Nie chcę tym obarczać ukochanego, już mi wystarczy to, że widzę, że on cierpi...
Bardzo dziękuję z góry za jakąkolwiek odpowiedź.