Witam.
W skrócie chronologicznym to co przytrafiło się mojej mamie.
2 tygodnie temu.
Moja mama aktualnie leży pod respiratorem.
Wg lekarzy nie wykazuje reakcji na bodźce zewnętrzne, jej płuca nie podejmują samodzielnej pracy, czyli nie oddycha samoczynnie.
Lekarze dawali jej kilka godzin życia (włącznie z ordynatorem OION-u), lecz teraz zaczęła się 3 doba, stan bardzo ciężki bez zmian.
Mama trafiła na oddział intensywnej terapii po ustaniu funkcji krążenia i oddychania, podjęto udaną próbę reanimacji (trwało to około 10-15 minut). Wcześniej leżała na kardiologii.
Ubiegły tydzień.
Z moich obserwacji wynika, że jeszcze wczoraj miała otwarte szeroko i nieruchomo oczy i duże źrenice, teraz przymyka powieki i nie ma już czerwonych białek. Poza tym w pierwszy dzień miała zimne stopy, teraz ma ciepłe i jest skóra reaguje na temperaturę (przykryłem ją bo zmarzła- miała tzw ***gęsią skórkę***. Lekarze twierdzą, że nie ma świadomości i trzeba czekać. Wiem, może to głupie...ale łudzę się że może Nas słyszy. Dzisiaj jak przyjechał jej brat to, poleciały jej łzy i robiła coś w rodzaju szlochania lub kaszlu (trudno określić z rurką w ustach).
Ogólnie lekarze każą czekać, jednak twierdzą że doszło do bardzo ciężkiego uszkodzenia mózgu. Wiem, że trzeba czekać, ale dąłbym wszystko aby wiedzieć czy mnie słyszy i jest chociaż trochę świadoma.
Wróciłem ze szpitala, stan bez zmian oprócz jednej.
Pojawił się oddech szczątkowy, czy jakoś tak. Ogólnie wygląda to w ten sposób że klatka piersiowa porusza się 2x przy jednym cyklu respiratora), tak jakby mama oddychała 2 x szybciej i widać jak nozdrze nosa się rozszerza i przykurcza. Wg lekarza dyżurnego to właśnie oddech szczątkowy, zbyt słaby aby uruchomić tylko wspomaganie w respiratorze.
Poza tym mama :***spuchła*** na twarzy i lekko na rękach.
Ale ta wiadomość o oddechu bardzo dodała mi otuchy i wiary, że może wyjdzie z tego.
Piątek 21.12 - rozmowa z ordynatorem.
Witam.
Dzisiaj mija 8 doba jak moja mama leży pod respiratorem, po zatrzymaniu krążenia i oddechu.
Odratowano ja i trafiła na OIOM pod respirator.
Diagnoza - niewydolność oddechowa i ograniczona (czy też słaba) niewydolność krążeniowa.
Wg ordynatora, jej organizm nie podejmuje samoczynnej czynności oddychania i zżyje tylko dzięki respiratorowi.
Dzisiaj widziałem się z Ordynatorem po tygodniu i powiedział mi wprost, że mama powoli umiera, i nie ma ratunku. Wg niego mama była około 15 minut reanimowana i ma bardzo duże zmiany w mózgu, jak on to powiedział mózg się nie regeneruje. Mózg albo jest albo się rozkłada i właśnie to drugie się teraz dzieje mojej mamie. Ogólnie przytoczył informacje prasowe o tym, że ktoś po kilku latach śpiączki odzyskuje świadomość- że to kłamstwo, takie rzeczy są naciąganie przez prasę. Opowiadał o jakimś sportowcu, który leżał miesiąc pod respiratorem i zmarł. Podczas sekcji zamiast mózgu miał brudną gęstą wodę (mózg się rozpłynął). Kurdę po takim spotkaniu jedyne co mi przychodzi na myśl, to po co moja mama się męczy?, na co czekamy?. Jestem podirytowany podejściem ordynatora OIOMU pewnego szpitala, bo to wygąda tak, że położył już krzyżyk i ma bierną postawę.
A pojechałem dzisiaj do niego z wielką nadzieją, że jest lepiej bo o tym świadczyły pewne objawy o których poniżej.
FAKTY:
- Mama jest podłączona do respiratora ustawionego na PPV.
- Przez pierwsze 3-4 dni miała tętno na poziomie 90-98.
- Od kilku dni tętno jest na poziomie 130-140, z czego dzisiaj spadło do około 105-110.
- Przez pierwsze kilka dni otwierała oczy, lecz wzrok był punktowy (z małym wyjątkiem o którym poniżej).
- miała też kaszel, lub odksztuszanie.
- od dwóch dni nie otwiera oczu, dzisiaj widziałem tylko jak ruszają jej się gałki pod powiekami.
OBSERWACJA:
Aktualnie sposób oddychania jest taki jak na początku, klatka unosi się zgodnie z pracą respiratora (pomiędzy jest delikatny ruch podwójny klatki ale naprawdę bardzo malutki).
Jednakże jeszcze wczoraj i wcześniej widać było jak oddycha sama i bardzo się męczy. Klatka piersiowa ruszała się 2x szybciej niż praca respiratora, widać było unoszenie nozdrza nosa i mama bardzo się kłóciła z respiratorem (właśnie wtedy tętno na poziomie 130-140). Marszczyła czoło, starała się kasłać itp. Zastanawiam się jak silny musi być oddech aby widać było pracę nozdrzy, zrobiłem sobie test i stwierdziłem, że trzeba mocno "dmuchnąć". Ale wg lekarzy to pojawił się oddech szczątkowy (czy jakoś tak) i jest zbyt słaby aby samodzielnie mama podjęła pracę oddychania. Kurdę ona aż cała się ruszała, połowa ciała chodziła podczas tego przyspieszonego oddechu. Ordynator nawet nie dał mi dokładnie o tym powiedzieć, nie wiem czy wie o tym fakcie, tak szedł w zaparte.
Dzisiaj wszystko wróciło do normy, oddycha w rytmie respiratora. Wczoraj lekarka mówiła, że podawane są leki zwiotczające aby oddech był tylko przez respirator.
Druga sprawa to coś co wydarzyło się w Poniedziałek.
Wydaje mi się, że mama odzyskała na chwilkę chociaż cześć świadomości. Otworzyła oczy i patrzała się punktowo gdzieś tam, po jakiejś minucie stwierdziłem, że patrzy się na mnie (musiała przesunąć wzrok na dół jakieś 15 stopni, ale robiła to tak wolno że niezauważalnie). I jak już patrzyła na mnie, wyprężyła się i ze 4-5 razy próbowała jakby wydobyć głos. Zmęczyła się i zamknęła powieki. Wystraszyłem się, pobiegłem po pielęgniarkę bo myślałem, że się krztusi własną śliną, której miała dużo w ustach. Dziwne ale jestem pewien, ze to była świadoma reakcja, niestety tylko raz.
Wczoraj i wigilia 2012.
Mama powoli słabnie....już nie otwiera oczu, tętno spadło. Zaczynam się martwić, ale.....
Uśmiechnęła się!.
Nie - śmiała się ***całą gębą*** przez jakieś 2 sekundy patrząc na mnie!!!!.
Poczytałem trochę na sieci i postanowiłem zacząć działać.
Dzisiaj gdy przyszedłem stan był jeszcze gorszy, tętno spadło do około 40-60, w pewnym momencie na kilka sekund nawet wszystko stanęło (prosta linia na ekranie jak w filmach), aby nagle wskoczyć na 160, ogólnie tętno mamy jest bardzo nieregularne. Oddech ustawiony na 12. Brak kontaktu, otwierania oczy (czasami jedno oko minimalnie przymknięte). Bardzo dużo śliny, a właściwie wody z ust, postanowiłem działać a nie czekać biernie na *** koniec*** tak jak cały OIOIM. Zacząłem masować jej opuszki i palce u stóp i rąk, energicznie wkładając w to trochę siły, nawet lekko szczypałem. Masowałem także poliki i za uszami, cały czas do niej mówiłem co robię i dlaczego. Po pół godzinnym masażu tętno podskoczyło do 110-130 już było lepiej jednak czasami nadal spadało poniżej 90, oddech podskoczył na około 21-23, widziałem jak znowu nozdrza nosa się rozchylają. Mama lekko podniosła lewą powiekę, gdy zgasiłem główne światło i zostało tylko punktowe otworzyła bardzo szeroko obydwoje oczu, popatrzała na mnie właśnie wtedy zaczęła się śmiać próbując jednocześnie językiem wypchnąć waciki które ma na ustach przymocowane na stałe ze, względu na ślinienie. To było wspaniałe, wiem że nie jest tak, jak mówią lekarze z Intensywnej że to koniec, że powoli umiera itp... ma świadomość i wiem że chce żyć, boję się tylko żeby jej serduszko wytrzymało bo już chyba jest bardzo zmęczone. Ale będę kontynuował masaże, tak na czuja, bo nikt mi nie powiedział jak mam to dobrze zrobić, ale widzę że przynosi efekt.
Chciałbym jakiejś porady od prof. Talara, ale nie wiem jak to zrobić. Pomożecie?