Myślałam, że tylko ja mam złe doświadczenia ze szpitalem na orłowskiego, zazwyczaj spotykałam się z wyśpiewywanymi peanami na temat tego miejsca i na temat lekarki, która się tam mną 'zajęła'... Tuż po wykryciu padaczki, po wizycie u kilku neurologów, którzy stwierdzili mi to stwierdzili, trafiłam tam w celu dobrania odpowiednich leków - w moim przypadku był to przez długi czas problem. Lekarka pojawiła się tam dwa razy i porozmawiała ze mną przez 10 minut - czyli łącznie 20, jak dobrze wyjdzie, przy wejściu i przy wyjściu. (jak przypomnę sobie jej nazwisko, albo znajdę w dokumentach to dam znać). Byłam tam przez jakiś tydzień - zrobili mi eeg - wyszło źle, do tego stopnia, że babka, która mi je robiła patrząc na wyniki kręciła głową, patrzyła na mnie ze współczuciem i komentowała "no nie jest dobrze proszę pani... nie jest dobrze...". Później podłączyli mnie na eeg całodobowe i powiedzieli, że "jak będzie pani miała atak to niech pani powie, to pielęgniarka kliknie i zarejestruje" :D :D podczas kiedy ja często mam ataki będąc tego nawet nieświadoma i - przynajmniej wtedy - nie były to takie 'widowiskowe' ataki, tylko często też zawieszenia czy drobne drżenia ręki czy ataki przy zasypianiu. Pielęgniarka, mimo, że powinna tam siedzieć przed tym komputerem i miała mnie obserwować, siedziała tam może ze 2 godzinki łącznie, a tak to wychodziła z pokoju a to na kawkę to pokoju obok, a to w ogóle gdzieś indziej. Później np mówiłam - "proszę pani... ja czułam się jakoś dziwnie jakieś 2 godziny temu..." - 'to co ja mam niby zrobić? jak od razu się nie kliknie to przepadło!'. Więc ogólnie czas zmarnowany.
Zrobili mi również 'nieprzespaną noc' i eeg po niej - wyszło jeszcze gorzej niż zwykłe i tyle. Jednak prócz drobnych incydentów nie miałam dużego ataku. Jednak tam to u mnie bywało i czasem się zdarza też teraz (chociaż później się pogorszyło) - atak w moim przypadku to kwestia niespodzianki i nic nie może go 'zagwarantować'. Czasem nieprzespana noc jest równa atakowi, a czasem dostanę kilku ataków mimo, że jestem wypoczęta i radosna jak skowronek.
Ogólnie 'Pani Doktor' kilka dni przed wypisem mnie odstawiła mi leki - nawet mnie nie informując, dopiero jak pielęgniarka przynosiła mniej to się dowiedziałam (no ale to akurat norma w szpitalach) - a wypisując mnie popisała się na całego:
Powiedziała mi, że skoro zdarzały mi się napady przy ludziach, w tym przy znajomych, to w takim razie to były napady udawane i pewnie chciałam się PRZED NIMI POPISAĆ. Skoro atak nie wystąpił przez te 5 dni to napewno padaczki nie ma i że nie rozumie czemu wmówiłam sobie padaczkę (mimo, że akurat to ja byłam osobą, która w padaczkę nijak nie chciała uwierzyć i dlatego przed tym jak trafiłam do szpitala zgłosiłam się do trzech neurologów, zamiast polegać na opinii jednego). Że pewnie chciałam wyłudzić leki na refundację (???). I jeszcze kilka takich miłych takich rzeczy usłyszałam, a szczęki moja i mojej mamy były coraz niżej.
Po odstawieniu przez panią doktor leków, jakiś tydzień później dostałam ataku grand mal z całym wiążącym się mu dobrobytem - oczkami do góry i oddaniem pod siebie wszystkiego, gigantycznymi drgawkami, całkowitą utratą przytomności itd itd. Ale tak - to na pewno też było w formie popisania się, przed mamą. Bo nie ma to jak udawać przez 8 lat ataki, prawda?... :(