Witam wszystkich! Ja niestety mam smutny koniec naszej walki o brata który zmarł w wieku 43 lat zostawiając dwoje małych dzieci. Brat trafił 27 marca tego roku na oddział neurologiczny z bólem głowy był senny dużo spał w domu i kilka razy zapomniał się. Po badaniu RM okazało się ze to guz z histopatologii wiemy teraz, że to czaszkogardlak bardzo łagodna forma i bez przerzutów chłop jak dąb 110 kg wagi, 186 cm wzrostu, silny mógłby góry przenosić. najpierw neurolog który szeroko otwierał kieszeń powiedział, że nikt operacji się nie podejmie w Krakowie potem ukazało się światełko w tunelu lekarze podjęli się operacji brat przeżył operację pomału dochodził do siebie cały czas wiązany poznawał nas bez niedowładów. Pytaliśmy lekarzy co dalej wszyscy mówili, że trzeba cierpliwości i czasu. No w porządku po tygodniu wypisany do innego szpitala. Tam walili tylko środki nasenne i dalej wiązany żeby leżał nieruchomo. I tu znowu po tygodniu bez żadnej poprawy wypisany do domu. Nikt nam nic nie powiedział jakie mogą być dalej konsekwencje na co zwracać uwagę co może nas niepokoić, tylko czas i cierpliwość każdy lekarz powtarza.
Załatwiamy rehabilitację potrzebne środki pielęgnacyjne. Po przywiezieniu do domu bratu cieknie coś z nosa ale my nie wiemy czy tak ma być czy to normalne czy to coś złego. Na trzeci dzień dzwonimy do szpitala pytam a pani pielęgniarka mówi czy dużo tego jest proszę obserwować. Brat dostaje gorączki przyjeżdża pogotowie zabierają go do szpitala. Pan doktor pyta czemu tak późno do szpitala, że to płyn rdzeniowo -mózgowy i że sepsa a pani doktor która tez tam jest mówi jak mógł zostać wypisany do domu w takim stanie ze szpitala na Galla w Krakowie. Po tygodniu w śpiączce i z gorączką brat umiera. Ogromny żal pustka i cierpienie zostaje.