Brat w 2001 sierpień - atak padaczki w nocy. To był glejak. Natychmiastowa operacja, potem półtora roku było prawie OK - prawie bo jednak
niedowład ręki i życie z wyrokiem to nie jest OK. Luty 2003 kolejna operacja bo jest wznowa, potem sepsa i powolne tracenie funkcji życiowych. Najpierw mowa, potem
funkcje poznawcze, do tego bóle związane ze skurczem mięśni. Sparaliżowana prawa strona ciała. Jak się zachowuje chory? - np. macha do ludzi na dachu bo nie wie , że go nie widzą z pokoju, wierzy że na cos czeka bo nie wie ,że to śmierć
Nie mówi, leży w pielusze i często się denerwuje. Jak mówili lekarze umieranie będzie długie bo to młody i silny człowiek
Nie wiem jak to wyglada jak nie ma rodziny ( żona, matka) . Na hospicjum się czeka tygodnie a nikt nie dostanie takiego wolnego z pracy. Państwo nie ma nic do zaoferowania. Brat umarł na początku roku 2004. Odetchnęliśmy z ulgą. Zrozumie tylko ten, który miał z czymś podobnym do czynienia. Trauma na cale zycie. Czy mnie tez to czeka? Nie wiem czy to dobrze czy żle, że chory traci kontakt ze światem. Nie ma amerykańskiego pożegnania z chorym. Jest trauma. Nie ma Boga, który ukoi ból- jest realizm. I potem kolejne historie rakowe....z takim bagażem sie żyje. Genetyka jest przeciwko mnie ale na razie 48 lat - się trzymam. Co będzie dalej - na 90% jakiś rak. Babcia rak żołądka, brat - rak mózgu, mama - rak płuc, kolejna osoba z rodziny znowu rak płuca. Jestem kolejna w kolejce
- czekam. Gdybym mogła wykrzyczeć cos do Boga to...*** się ***!!!! ale nie ma co się obrażać na postacie fikcyjne