Mam 70 lat, od ponad 50-ciu biegam codziennie 10 kilometrów, do tego trzy piętra schodów w 15 sekund...aż do 5 stycznia 2024. W tym dniu spadłem z wysokości plecami w dół na obramowanie łóżka, zawyłem, aż pół sąsiedztwa się zbiegło! Jeszcze przez tydzień katowałem się na tradycyjnej trasie utykając okropnie, potem już tylko chód niczym kuternoga, każdego dnia czułem pogorszenie władności prawej nogi po wspomnianym upadku. Po prawie 3 miesiącach idę jak bocian z prędkością 3 km/h, kontuzjowaną nogę praktycznie "dostawiam" do lewej. Siedząc lub leżąc wyczuwam "pracę" całego pośladka przez udo aż po łydkę. To tak, jakby ciasto rosło na drożdżach, są także momenty niezależnego ode mnie drgnięcia tej nogi z tendecją ku stopie.
Moje regularne zabiegi przy pomocy masażu rolką i pistoletem pozostają bez jakiegokolwiek skutku. Nie potrafię wskoczyć nawet na jeden schód, ta noga nie należy już do mnie.

Moje durne (bo teoretyczne) pytanie brzmi: gdybym po tym upadku nie robił absolutnie żadnego sportu, "wyleżał" i przeczekał ze kwartał ból żebra, nie "nauczyłbym" mojego organizmu tej kuternożnej i zapamiętanej reakcji?

Dziękuję i bez nadziei pozdrawiam,

StaryiKiedyśJary