Witam.
Mój tato choruje na padaczkę od 2005 roku. Lekarze nie chcą przepisać mu żadnych leków, ostatnie badania ma z okresu pierwszego ataku. Dodam, że nie są to ataki bardzo częste. Występują tak, że tato ma trudności z podjęciem większości prac (wiadomo - nie może jeździć samochodem, pracować na budowie ani w fabryce itp), ale nie chcą przyznać mu renty.
Obecnie udało mu się dostać okresową pracę na lodowisku. Wczoraj, podczas pracy, dostał ataku. Koledzy udzielili mu pomocy i wezwali karetkę. Przyjechali, zabrali, w szpitalu zadecydowali o skierowaniu na neurologię.
I tu zaczyna się problem. Lekarz, który był wtedy na oddziale zaczął na tatę krzyczeć (dosłownie, wydzierał się jak głupi), że co on sobie myśli, po co ta karetka, że na pewno jest alkoholikiem i powinien iść się leczyć, a nie do szpitala. Po prostu koszmar. Przestał dopiero, gdy do pokoju wszedł wujek i zaczął mu mówić, co sądzi o jego zachowaniu i że tak po prostu nie może być. Dopiero wtedy lekarz łaskaw był zauważyć, że jednak przydałoby się powtórzyć badania sprzed tych kilku lat i jakimś cudem znalazło się wolne łóżko...
Jak na razie tato leży, nie dostał kroplówki wzmacniającej ani nic. Żadnych badań do tej pory także nie zrobili, ot tak po prostu go położyli.
W związku z powyższym mam do Państwa kilka pytań.
Jakich badań w szczególności się domagać? Na co zwrócić uwagę? O jakie leki pytać? Co powiedzieć lekarzowi, jak zacznie jeszcze raz urządzać taką scenę?
My z mamą niezbyt się orientujemy, a to małe miasto i nie bardzo jest się kogo poradzić, bardzo proszę o odpowiedzi...