Po półpąśćcu mam porazenie nerwu twarzowego. Dopiero po 6 miesiacach zaczela byc widoczna mala poprawa. obecnie minelo ponad 2 lata, w stanie "spoczynku" twarzy nic nie widac, ale jest juz zle kiedy sie usmiecham, czy mowie. Probowalam wszystkiego, od zastrzykow nivalin, wit b, przez elektrostymulacje, soluxy, masaze, cwiczenia przed lustrem na akupunkturze konczywszy. to ostatnie jako jedyne przynosilo efekty, jednak zabiegi sa drogie i wyplukaly mnie calkowicie. z racji, ze udalo mi sie odlozyc troche kasy chcialabym znowu zaczac leczenie, akupresure lub akupunkture. tak jak mowilam minelo juz 2 lata. i zastanawiam sie czy ma to jeszcze sens? ja widze/czuje ze nadal ta twarz sie "naprawia" z czasem, na przelomie miesiecy odkrywam, ze cos sie lepiej unosi, gdzies drga, a kilka tyg temu tego nie bylo. jednak idzie to bardzo powoli. mam wielka nadzieje, ze takie zabiegi jeszcze by mi pomogly, ze jeszcze moge wygladac jak przed porazeniem. jak sadzicie, to wyrzucenie pieniedzy w bloto czy sa szanse skoro ciagle cos sie z ta twarza dzieje? a moze ktos ma podobnie?
pozdrawiam!