Witam, jestem tu przez przypadek i zdecydowałam się na komentarz. U siostry zdiagnozowano padaczkę jeszcze jak była dzieckiem. Można powiedzieć że funkcjonowała super na depakinie i tegretolu. Problem zaczął się w ciąży. Klasyczna wpadka, więc o wcześniejszym przygotowaniu nie było mowy. W pierwszych miesiącach ciąży trafiła do szpitala że zwiększoną ilością napadów. Tam najpierw nie wiedzieli co robić, a później podjęto decyzję o zmianie leków. Na leki nowszej generacji. To była trauma. Nie pamiętam ile dni to trwało 4?5? Cały czas drgawki, zamknęła oczy drgawki, otworzyła oczy drgawki, hałas drgawki, światłowstręt, zero snu, totalne wycieńczenia. Jedna z lekarek kazała nam się modlić. Ona się tak męczyła i bała, że nie pamiętam abym w tym czasie cokolwiek jadła, albo nawet chodziła do toalety. To było gorsze niż agonia ! Nie można było na to patrzeć. Nawet mąż wymiękł. Ja na to patrzyłam i wyłam non stop nawet jak ona już nie miała siły. Sprawę dokończył lekarz specjalizujący się w padaczkach. Dziecko urodziło się zdrowe na szczęście i na razie nie widać nic niepokojącego, a ma 6 lat. To chyba cud. Jest nadpobudliwe, ale w kontekście tego co miało miejsce w szpitalu.. 4—5 dni ciągłych ataków i nikt z nas nie miał najmniejszych wątpliwości, że to się źle skończy. Teraz trafiłam tutaj, bo siostra utrzymała te leki nowszej generacji i wcale mi się na nich nie podobała. Zupełnie jak nie moja siostra. Najpierw była wycofana, nieobecna, zapominalska, odretwiała, jak naćpana, strachliwa, zaczęły się stany depresyjne, agresja. Ona niby lepiej się czuje w tym ustawieniu co ma bo jak twierdzi ataki są "wewnątrz" i wies kiedy nadchodzą. Ale teraz do tego doszła a schizofrenia paranoidalna i ciągle się zastanawiam czy ta zmiana leków nie była błędem....