nigdy nie odczuwalam, ze mnie kocha....zawsze powodowala, ze czulam sie ta gorsza...siostra byla jej oczkiem w glowie, pomagala jej przy dzieciach, w jej domu gotowala, sprzatala itp...ja bylam na bocznym torze, a moj tata tez...mna i tata sie wyreczla, ale byla pedantka.....po smierci taty, nic sie nie zmienilo, ja zaczelam chorowac...zero pomocy, mimo iz byla juz mezatka i mialam dwojke dzieci...tata byl obok mnie....potem odszedl do krainy spokoju....nic sie nie zmienilo w stosunku ja imoja rodzina, bylismy dla niej niewazni.....10 lat temu mama dostala udaru...wrocila do zdrowia, ale to nie byl ten czlowiek co przed choroba...bylo dobrze, czulam sie corka, moja rodzina stala sie wazna....az do zeszlego roku...demencja, Parkinson i nasza wspolna opieka nad mama czyli ja i siostra...od roku ja padam na ryj...psychicznie....przeszlam burze chorobowa w mojej rodzinie, maz dwa nowotwory, syn operacja na otwartym sercu, corka epilepsja, ja po dwoch endoprotezach bioder...do tego doszedl wnuczek i ....posypalam sie....trace cierpliwosc.odczywam agresje w stosunku do mamay dla ktorej wazny jest papieros i pelne rekawy papieru toaletowego i chusteczek....krazeniajej do ubikacji po kawalek papieru i tak non stop przez 1-2 godz....nie da sie wszystkiewgo opisac, w kazdym badz razie ja juz nie daje rady....podnosze glos na mame, nie chce tego, ale to jest silniejsze....zarzywa leki, ale o godz 14 juz sie zaczyna
'pielgrzymka" do drzwi wyjsciowych bo ona chce do domu ( zajmujemy sie mama co drugi dzien,...czyli mame przywozimy do siebie i zawozimy po 6-7 godzinach) do opiekunki jest w porzadku, a my jestesmy jej wrogami....zapiosalam sie do psychiatry bo nie chce zla, ale czy to cos da????