jestem prawie 4 mies po udarze niedokrwiennym. po 10 tyg wyprowadil sie ode mnie mąż, mamy 7 letnie dziecko. Uczylam sie od nowa mowy, chodzenia, manualnosci. wrocilo wszystko, ale nie do konca, jednak na tyle, ze jestem w stanie zyc w miare normalnie.
w szpitalu spedzilam 2 tygodnie, resztę w domu. Mąż nie radził sobie z tą sytuacją, wyzywał mnie, zapominal o moich prośbach, lub mowil ze nie ma czasu itd. Starał się, ale wiedziałam mimo "mgły w mógu", że musze sprostac wszystkiemu sama jak najszybciej. Jednak on wychodził do sąsiadów, pił tam, "odpoczywał" od problemów. Czu łam jakim balastem juz wtedy jestem i widzialam jego "nastawienie".
Za powód udaru uznano farby w sprayu , ktore nagminnie byly uzywane w domu ze wzgledu na malowanie obrazow. I od razu zaznaczam, bo już zostałam wyśmiana , że taki powod podal neurolog w szpitalu gdzie leżałam. INnych przyczyn nie znaleziono.
Mąż mimo to po powrocie do domu ze szpitala i tak narażał mnie na wdychanie farb, choć uzywal ich na zewnatrz, to suszyl obrazy w domu. To stalo sie przyczyna dl a kt mama kazala mi zadzwonic na policje, bo maz nie chcial przestac w jej obecnosci i naszego dziecka wnosic do domu obrazu. Po tym fakcie wyprowadził się do sąsiadow, zabrał pieniadze, wziął kredyt i po 3 tygodniach calkowicie wyprowadzil sie gdzies indziej. Zostawil bez grosza, pomocy.
w miedzyczasie jeszcze probowalam namawiac go na terapię dla par po udarze, specjalistow, czy rehabilitantow, zrozumienie mojej choroby, wysluchanie na czym polega, jednak nie chcial.
To w skrócie co wydarzylo sie po moim udarze. Obecnie wracam do siebie sprzed udaru, radze sobie z codziennoscia, wychowywaniem corki. Jednak mam wielki problem z psychicznym poradzeniem sobie z tym, co stalo. Ciezko mi sie pogodzic z tym, ze tak sie stalo, ze nie mialam wsparcia ze strony meza, ze to koniec malzenstwa.

