Witam
Przez większość życia byłem bardzo aktywny. Miałem w sobie mnóstwo pasji i energii. Definiowałem sam siebie jako "ten sprawniejszy od innych". Ćwiczyłem zawodowo pływanie. Potem intensywnie ćwiczyłem Taekwon-do, akrobatykę, fireshow i walkę rekonstrukcyjną.
Pech chciał, że 2 lata temu wypadł mi dysk. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Biegałem po lekarzach i fizjoterapeutach. Każdy mnie odsyłał dalej. Raz było lepiej raz gorzej. Najpierw ćwiczyłem pomimo bólu. Potem ćpałem masę leków przeciwbólowych byle móc ćwiczyć. Do czasu kiedy już po prostu nie dawałem rady.
3 miesiące temu stwierdziłem, że nie ma co liczyć na NFZ, szarpnąłem się i zrobiłem zestaw badań. Z rezonansem włącznie.
Wyszło, że mam przepuklinę L5/S1 i 2 wypukliny powyżej uciskające na korzenie. Staram się teraz leczyć rehabilitacją, jogą i lekami ale szanse powrotu do pełni sprawności są bardzo nikłe.
Wszyscy powtarzają, że mam zapomnieć o intensywnej aktywności ale nie mogę nawet o tym myśleć. Rozumiem sens tego ale myśl, że miałbym odpuścić większość swoich marzeń i aspiracji przytłacza. To tak jakby mi ucięło nożem z połowę życia.
Mam taką "wizję", że w przyszłości uczę swoje dzieci salt, fikołków, włażenia na drzewa, walki.
Myśl, że miałbym ją porzucić jest chyba gorsza niż śmierć.
Widziałem ludzi z fuzjami dysków, którzy skaczą salta i ze sztucznymi dyskami, którzy grają w rugby.
Zastanawiam się czy to wszystko co teraz robię ma sens i czy prowadzi mnie do moich celów.