Nie wiem czy to sprawa neurologiczna, ale to chyba ostatnia deska ratunku. Mówią, że skloreza nie boli, ale uwierzcie mi, że jednak boli.
Wiecie jak to jest, kiedy mając 20 lat, przez kilka lat z rzędu jesteście uznawani za cudownego ucznia, potem studenta, a tak naprawdę macie bardzo niewiele do powiedzienia? Ja wiem.
Dzieciństwa nie pamiętam. Ale wiem, że od podstawówki uczę się wszystkiego na pamięć. Dopóki tego nie wykuję nie będę w stanie powiedzieć o czym "czytałam". Nikt mi nigdy nie pokazał innej metody uczenia się.
Od podstawówki byłam 5-owym dzieckiem, zawsze świadectwo z paskiem. Wtedy na pewno się jeszcze nie przejmowałam tym wszystkim, tak jak w liceum. Znowu miałam 4, 5, wszyscy mi zazdrościli, że się tak dobrze uczę. Tylko nikt nie zwracał uwagi na to, ile trudu mi to stwarza. Siedziałam nad książkami codziennie po kilka dobrych godzin, najczęściej ze łzami w oczach i nienawiścią do świata chociażby za to, że słysze oddech innej osoby. Do sprawdzianu wykuta na blachę, po sprawdzianie nie byłam w stanie często powiedzieć nawet tego co na nim było. Dwa dni później nie byłam w stanie przypomnieć sobie nawet materiału, który był zadany. Ale przecież to nie ważne, bo piękna 5 była w dzienniku. Kiedy przyszło co do czego, nie potrafiłam powiedzieć nic. Z j. polskiego nigdy orłem nie byłam (oczywiście mimo dobrych ocen), ale żeby nie potrafić wymienić nawet epok i chociaby przypasować jednej lektury do każdej z nich? No niby nic wielkiego. Zapomina się. Ale przeczytać lekturę od deski do deski dwukrotnie i nie wiedzieć o conajmniej połowie wydarzeń z tej książki? Chyba coś tutaj nie gra. Znać datę II wojny światowej, albo któregoś rozbioru Polski? Nie odpowiem na te pytania, mimo że historii uczę się od 10 lat. Z matematyką nigdy nie miałam większych problemów. Na maturze był to jedyny egzamin do którego podeszłam na luzie, bo wiedziałam, że potrafię. Dzisiaj jest mi trudno przypomnieć sobie podstawową tabliczkę mnożenia. Języki obce? Zawsze lubiłam angielski, kolejne 5ki rosły w dzienniku, matura mimo wszystko na dosyć dobry poziomie. Dziś nie potrafię przypomnieć sobie najprostrzych słów, o gramatyce nie wspominając. Sprawdzian napisany = wiedza zapomniana. Czytanie gazet? Mogę przeczytać cały artykuł, o ile zdobędę w sobie tyle siły i koncentracji, a i tak po dwóch pierwszych zdaniach nie potrafię powiedzieć co było w pierwszym.Opowiedzieć komuś o tym co przeczytałam? Najczęściej niewykonalne.
Tak samo jest z każdą książką, z każdym filmem. Nawet tytułów nie potrafię zapamiętać. Wszystkiego musiałabym nauczyć się na pamięć, ale przecież i tak za chwilę zapomnę. Uczenie się na skojarzenia? Okej, super. Tylko kto mi przypomni co i z czym miałam kojarzyć? Mapa myśli? Patrz wcześniej. Mówili mi "sprawdź znaczenie słowa w słowniku, zapamiętasz na dłużej". Gów.. prawda. Po 3 krotnym przeczytaniu nie umiem powiedzieć co to znaczy, co dopiero użyć słowa w rozmowie. Rozmowy to kolejny problem. Jeśli z kimś rozmawiam, niby wiem o czym do mnie mówi. Jednak kiedy rozmówca przywołuje sytuację, o której mi mówił wcześniej, muszę udawać głupią, albo na głupią wychodzę pytając się piętnaście razy o to samo. Czas studiów jest dla mnie jeszcze bardziej przygnębiający. Niby uczę się tego co mnie "interesuje". Znowu dosyć dobre oceny z egzaminów, a ja nie potrafię przypomnieć sobie PODSTAW tego co jest ode mnie wymagane na kolejnych zajęciach. Mogę słuchać wykładowcy całe zajęcia a nie jestem w stanie powtórzyć jego pytania, ostatniego zdania, czy ogólnego celu wykładu. Po prostu nie ma takiej siły. Nigdy nie będę dość dobra w żadnej pracy, bo co z tego, że miałam dobre pieprzo..e oceny, o których nikt nie będzie wiedział, skoro w mojej głowie jest jedna wielka pustka? Do tego problemy ze snem. Właściwie to nie śpie, a czuwam. Bo słyszę nawet wibrację telefonu z innej części mieszkania. Kiedy to się skończy?
To co napisałam i tak nie oddaje sytuacji, ale... czy można coś z tym zrobić, czy są na to tabletki, jak sobie pomóc?