Witam, piszę w sprawie ataków. Kilka dni temu moja córka dostała ataku padaczki, na początku nie wiedziałem, że to jest atak, myślałem, że już ją straciłem ale wróciła. Szybko wezwałem pogotowie, które zabrało ją na SOR wraz ze mną. Dzień przed napadami córka cały czas wymiotowała i była osłabiona, dostała zastrzyk antywmiotny w szpitalu ale to nie pomogło. Cały czas podawaliśmy jej elektorlity i zasnęła jak zawsze. Rano jak sie przebudziłą to własnie miała ten atak, najpierw mi zesztywniała i się trząsła przy cyzm charczała, myślałem, żę chce wymiotować. Okazało się później , że jest cała sina, potem jak już wspomniałem wróciła i była wiotka jak galaretka. Gdy byliśmy na Sorze ona zwymiotowała jakąs zieloną wydzieliną ( nic nie jadłą od rana) a następnie po chwili miałą kolejny atak, tego dnia miała łącznie 6 ataków... EEG wyszło dobrze, KTG również, jesteśmy zapisani też na rezonans. Od tego feralnego dnia nie ma już ataków bogu dzieki. I tu rodzi się moje pytanie, bo wyczytałem w internecie, że jak się ma kolejny atak następnej doby to jest na 100% padaczka, a malutka miała tylko jednego dnia ataki i to łącznie 6 i nie wiem jak to interpretować. Dzień przed wymiotowaniem uderzyła się w główkę ale lekarze wykluczyli jakoby to miało jakis wpływa na całą sytuację.